Wiecie co?? Wczoraj zauważyłam, że brak internetu to nie taka zła rzecz:). Wielu osobą może się to wydawać, że to dziwne, ale powiem wam coś. Wczoraj z powodu całodniowego braku neta przysiadłam na dupie i napisałam trzy rozdziały z Nao:). Więc widzicie. Brak neta sprzyja wenie:)!!
Chociaż teraz mam tyle czasu (problemy z robota co mnie bardzo ale to bardzo wkurwia), że mogłabym cały czas siedzieć i pisać, ale tutaj już wchodzi na scene moje lenistwo, więc wiesz....
Ok, ale nie marudzę więc zapraszam was do przeczytania tego rozdziału:). Mam nadzieję, że wam się spodoba:).
************************************************************
Ból.
Niemiłosierny ból rozchodzący się po moim ciele. Najbardziej odczuwalny na
twarzy. Huczało mi w uszach. Washichi z przerażoną twarzą pochylał się nade
mną. Krzyczał coś do mnie. Munoto rzucił telefon za siebie i podbiegł do mnie.
On również coś krzyczał.
Ostry
ból przeszywający moją lewą część twarzy sprawił, że odzyskałem zdolność
słyszenia. Słyszałem swój krzyk. Oraz ich krzyki. Syrena wyła niemiłosiernie.
Słyszałem masę kroków zbliżających się do nas. Złapałem Washichi’ego za rękę.
-
Tym razem… się nie… spóźniłem…- Wydukałem i straciłem przytomność.
**
nie wiem ile czasu minęło**
Czym
jest ból? Uczyłem się tego jak miałem jakieś pięć lat. Może mniej. Nauczyłem
się definicji. Potrafiłem ją wyrecytować. Wiele razy zaznałem również różnego
rodzaju bólu, ale czy czułem to co
teraz. Chyba wątpię.
Jak
to szło z tą definicją…
Ból…
Ból…
Ból…
to…
Ból…
Według definicji
Międzynarodowego Towarzystwa Badania Bólu, ból (łac. dolor; gr. algos, odyne)
to subiektywnie przykre i negatywne wrażenie zmysłowe i emocjonalne powstające
pod wpływem bodźców uszkadzających tkankę (tzw. nocyceptywnych) lub
zagrażających ich uszkodzeniem. Ból jest odczuciem subiektywnym, dlatego jest
nim wszystko to, co chory w ten sposób nazywa, bez względu na obiektywne objawy
z nim związane. Receptorami bólowymi są nocyceptory.
Odczucie bólu
wyzwala również każdy supramaksymalny bodziec specyficzny dla danego receptora,
np. silny impuls świetlny powoduje ból gałek ocznych, silny bodziec akustyczny
powoduje ból lokalizowany w uchu.
W psychologii ból
jest uważany za popęd uruchamiający odpowiednie formy zachowania się
zwierzęcia, które prowadzą, często przez uczenie się, do usunięcia się spod
działania lub do uniknięcia bodźca bólowego.
Bólowi towarzyszy
pobudzenie układu nerwowego współczulnego (przyspieszenie czynności serca,
wzrost ciśnienia tętniczego) i wzmożenie wydzielania niektórych hormonów (np.
hormonów kory nadnerczy). Ból ma istotne znaczenie dla rozpoznania i
umiejscowienia procesu chorobowego oraz uniknięcia lub zminimalizowania
uszkodzenia tkanki.
Niepowodzenie w
leczeniu bólu ostrego może w niektórych przypadkach doprowadzić do rozwinięcia
się stanu bólu przewlekłego.
Istnieje wiele
narzędzi pomagających określić natężenia odczuwanego bólu. Skale oceny stopnia
natężenia bólu możemy podzielić na trzy grupy: Wizualne – najbardziej popularna
jest tzw. skala wzrokowo-analogowa (ang. Visual Analogue Score, VAS).
Posługując się linijką długości 10 cm, określa się natężenie odczuwanego bólu, gdzie
„0” oznacza całkowity brak bólu, natomiast „10” najsilniejszy ból, jaki można
sobie wyobrazić. Odmianą stosowaną u dzieci jest tzw. The Wong-Baker Faces Pain
Rating Scale przedstawiająca schematy twarzy wyrażających różne nasilenie bólu.
Werbalne – oceniające
ból w sposób opisowy. W skalach tego typu chory może opisywać ból posługując
się czterema stopniami jako: brak bólu, ból słaby, ból umiarkowany, ból silny
lub dodatkowo, stopień piąty – ból nie do zniesienia.
Numeryczne –
oceniające ból w skali liczbowej, gdzie „0” oznacza brak bólu, a „10”
najsilniejszy ból, jaki chory może sobie wyobrazić.
Coś
takiego. Kiedy dowiedziałem się, że moi rodzice nie żyją odczuwałem to jako 2 w
stopniu bariery bólu jaką potrafiłem znieść. Kiedy doznałem złamania otwartego
nogi ból odczuwałem jako 5. Kiedy obrywałem od Izo z uśmiechem na ustach mogę
powiedzieć, że czułem to jako 0,5. Kiedy bił mnie Suyo czułem to jako 6. Kiedy
to z nim robiłem czasami czułem to jako 5 czasami jako 7. Kiedy zmarł Buru
czułem to jako 6. Teraz jednak swój ból jaki odczuwałem mogłem sklasyfikować
jako 9. Dziewięć i to z ręką na sercu.
Bałem
się otworzyć oczy.
-
Nao. Słyszysz mnie?! Nao?! Nao?!- Słyszałem nad głową krzyk Washichi. Był
przerażony.
-
Nie… drzyj… się…- Wydukałem otwierając oczy. Spojrzałem na niego. Coś było nie
tak. Uniosłem rękę do góry. Munoto złapał mnie za nią.
-
Nie ruszaj. Tutejszy lekarz powiedział, że za dwa dni możesz ściągnąć
opatrunki. Wybacz. Podjąłem za ciebie decyzję.- Wyjaśnił. Powoli spojrzałem na
niego. Podali mi jakieś silne leki przeciwbólowe bo reagowałem z opóźnieniem.
-
Decyzję?- Zapytałem nie rozumiejąc. Munoto podał mi jakiś dokument.
Przeczytałem go. Zrozumiałem. Uniosłem rękę delikatnie do góry. Miałem
zabandażowane lewe oko. Dokument wyrażał zgodę na przeszczep sztucznego
implanta w miejsce straconej gałki ocznej w wyniku wybuchu.- Straciłem… Oko??-
Zapytałem sam siebie. Oddałem mu dokument. Wypuściłem głośno powietrze.- Eh. No
cóż… a tobie coś się stało?- Zapytałem patrząc na Washichi. Munoto złapał go w
ostatniej chwili przed rzuceniem się na mnie z pięściami.
-
POJEBAŁO CIĘ?!- Wydarł się na mnie. Ani drgnąłem. Spodziewałem się po nim
takiej reakcji więc jakoś mnie to nie ruszyło.
-
Washichi uspokój się.- Syknął Munoto. Uśmiechnąłem się do niego.
-
Nie ma co dramatyzować.
-
I ty też się nie odzywaj. Przez ten incydent możemy mieć przejebane.-
Powiedział Munoto nie patrząc na mnie. Spojrzałem na niego.
-
O co ci chodzi?
-
Wszyscy w oddziale wiedzą, że jeżeli coś ci się stanie to Suyo będzie „zły” i
to delikatnie powiedziawszy.
-
A co to ma z nim wspólnego. Jestem takim samym pracownikiem jak inni.
-
Mylisz się. Jesteś jego pierwszym Podopiecznym więc wszyscy w tym i on patrzą
na ciebie inaczej.
-
Przesadzasz.
-
Zobaczysz. Będzie robił awanturę jak się dowie.- Powiedział Washichi. Munoto
puścił go po woli. Obserwował uważnie jego ruchy.
-
Chcecie mi powiedzieć, że on nic nie wie?- Zapytałem. Kiwnęli głowami.- Ale
przecież rozmawiałeś z nim wtedy?
-
Rozwaliłem swój telefon. Washichi od razu wyłączył swój i twój. Tak samo jak
poprosiliśmy dowodzących stąd aby nie odbierali telefonów z naszej sfery.
-
No to dopiero teraz się wkurwi.- Powiedziałem. Zamilkli na chwilę. Przyglądałem
im się uważnie.
-
Co cię w ogóle podkusiło?- Zapytał już spokojniej Washichi. Uśmiechnąłem się do
niego.
-
Jesteśmy z tego samego oddziału.
-
No i?
-
I jestem twoim Medykiem. Więc moim obowiązkiem jest dbać o twoje życie i
zdrowie.
-
Dbać a nie wchodzić w moje miejsce. Jako Medyk nie masz chyba prawa być w ogóle
ranny. Jeżeli coś ci się stanie to kto się tobą zajmie jak ciebie zabraknie?
Pomyśl czasami kretynie! Gdybyś mnie nie odciągnął nie leżałbyś tutaj tylko…
-
Ty byłbyś martwy, a Sakue by płakała.
-
Nie płakałaby.
-
Skąd wiesz?
-
Bo ją znam.- Powiedział obojętnie.
-
Mylisz się.
-
A czy ty płakałeś przy śmierci Buru?
-
Płakałem.- Powiedziałem po chwili milczenia. Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
-
Niby kiedy?
-
Płakałem. Nie ważne kiedy ale płakałem. Bardzo długo.- Powiedziałem nie mogąc
przełknąć śliny. Zaschło mi w gardle. Głowa zaczęła mi pulsować. Oko delikatnie
rwało. Ciekawe co mi podali? Ktoś zapukał do drzwi.
-
Proszę.- Powiedział Munoto. Do środka weszła… Fuku? Jakoś tak. Wiem, że sam
nadałem jej to imię.
-
Holownik niedługo przyjedzie.- Oznajmiła. Kiwnęli głowami. Przyglądała mi się
uważnie.
-
Tak?
-
Jak… jak się czujesz?
-
Jakbym stracił oko.- Powiedziałem sarkastycznie.
-
Za dwa dni możesz ściągnąć opatrunek.
-
Nie za szybko?
-
Nie. Specjalnie przetrzymany dłużej będzie. Ale…
-
Ale…?- Zapytałem. Munoto i Washichi wymienili znaczące spojrzenia.- No słucham?
-
Ehem…
-
Tylko nie wpadnij w histerię czy coś.
-
Wątpię.
-
Ok. Ten implant nie jest normalny.
-
Jak to? Nie jest normalny?
-
Chodzi o to, że…- Urwał Munoto kiedy do pokoju wszedł ten koleś który
przedstawiał mi Fuku. Spojrzałem na niego. Już mi ciśnienie skoczyło w górę.
**
dwie godziny później**
Szedłem
w milczeniu za nimi do holownika. Rozmawiali o czymś przyciszonym głosem.
Bandaż trochę mi przeszkadzał i denerwował. Musiałem iść bardzo powoli i
ostrożnie gdyż widziałem tylko połowę drogi przed sobą. Drzwi otworzyły się.
Weszliśmy do środka.
-
O której będziemy w domu?- Zapytałem. Munoto spojrzał na zegarek.
-
Za jakieś trzy godziny.
-
Mogę włączyć już telefon?
-
NIE!- Krzyknęli chórkiem. Kiwnąłem głową. Podszedłem do naszego pilota.
-
Mógłbym pożyczyć na chwilę od pana telefon?- Zapytałem. Podał mi go nawet na
mnie nie patrząc. Wstukałem zapamiętany przeze mnie dawno temu numer. Po chwili
ktoś odebrał.
-
Tak?
-
Ryu-sensei?
-
Tak.
-
Tutaj Nao.
-
Ciężko się nie domyślić. Masz tendencje dzwonienia do mnie z dziwnych numerów.
-
Proszę o wybaczenie. Widzi się dzisiaj sensei z Gihei’em?
-
A co?
-
Bo obiecałem mu, że przekaże mu przez Pana wiadomość kiedy wracam do domu. Na
misji jestem.
-
No słucham. Siedzi właśnie koło mnie.
-
Właśnie wyruszam z miejsca swojej misji. Przybliżony czas powrotu to trzy
godziny, ale musze zajść jeszcze do biura więc może mi się trochę przedłużyć,
ale dzisiaj będę.
-
Ok. Przekaże mu. Nao?- Zaczął.
-
Hmmm??
-
Czy coś się stało?
-
A dlaczego coś miałoby się stać?
-
Nie można się do was dodzwonić.
-
A.- Zawołałem. Serce zabiło mi szybciej.- O to chodzi. Coś tutaj zakłóca nam
nasze telefony i tylko tutejszych ludzi aparatura działa więc musieliśmy
wyłączyć nasze. Wszystko jest w porządku.
-
Naprawdę?
-
Tak. Misja wykonana pomyślnie bez żadnych komplikacji.
-
Możesz mi to obiecać.
-
Mhy.
-
A mu?
-
Komu?- Zapytałem. Coś zatrzeszczało po drugiej stronie.- Sensei? Słyszysz mnie?
-
Naoki.- Ten głos. Rozłączyłem się pospiesznie wyłączając telefon i oddając go
pilotowi. Co tam kurwa robi Katsuyoshi?!
-
Co jest?- Zapytał Munoto. Holownik wystartował.
-
Podobno wiele osób próbowała się do nas dodzwonić.
-
Domyśliłem się. Słyszeliśmy twoją rozmowę. Co się stało, że tak szybko się
rozłączyłeś?
-
Ryu podał słuchawkę Czarnej Wdowie.- Powiedziałem. Obaj głośno przełknęli
ślinę.
-
A ty jeszcze mu powiedziałeś, że misja bez zakłóceń przebiegła.
-
No bo przebiegła. Wieziemy ją całą i bezpieczną do naszej Strefy.
-
A co z twoim okiem?
-
Przestań.- Powiedziałem chłodno do Washichi. Uśmiechnąłem się do niego
delikatnie.- To tylko głupie oko. Wolę stracić oko niż kolejnego przyjaciela.-
Dodałem po chwili. W holowniku zapanowała cisza. Nawet nie chce myśleć co się
stanie jak w końcu dojedziemy na miejsce.
-
Jaka jest wasza strefa?
-
Nie masz wspomnień Buru czasami?- Zapytałem chłodno patrząc na osobę, która
zadała to pytanie.
-
Mam. Ale widzę je jako moją wyobraźnie, zamglone z obcymi nieznanymi mi jeszcze
uczuciami.
-
Głupota.
-
Nao. Weź pod uwagę, że jakby nie patrzeć ona ma dopiero kilka tygodni. Nie
patrz na jej ciało tylko na wiek jej umysłu. To jeszcze dziecko.
-
I kto tym dzieckiem się będzie opiekował?
-
O tym zadecydują ludzie z góry. Ty się o to nie martw.
-
I tak ludziom powiemy, że to kopia Buru?
-
Nie. Do ogólnego użytku będzie powiedziane, że to jego młodsza siostra.
-
To po prostu kopia, a nie jego sio…
-
Nie nazywaj mnie kopią. Nazywam się Fuku!- Krzyknęła na mnie i czmychnęła do
łazienki. Uniosłem brwi do góry zaciskając mocno zęby.
-
Co jest kurwa?- Zapytałem zaskoczony. Washichi podał mi jakąś kartkę.
Spojrzałem na nią:
INSTRUKCJA
OBSŁUGI:
1. Nadanie
własnego, unikalnego imienia produktowi sprawia, że produkt zostaje swoim
własnym oryginałem a nie podróbką.
2. Osoba
nadająca imię zostaje zakodowana w pamięci produktu jako ktoś bardzo ważny i
cenny. Nic tych uczuć nie zmieni.
3. Produkt
owszem posiada wspomnienia swoich poprzedników, ale nie jest nimi tak więc nie
należy utożsamiać go z kimś innym
4. Najważniejsze
to dbać o równowagę emocjonalną produktu.
5. Produkt
może doznać uszczerbków na jakości z ubiegającym po woli czasem.
6. Produkt
Cisnąłem
tą kartą w bok.
-
Opierdzielasz mnie za to co powiedziałem, ale to, że nazywają ją tutaj
produktem już cię nie rusza prawda?
-
To nie my to napisaliśmy tylko jej producenci.
-
Nie używaj przy mnie tych słów.
-
Ok. Ok.
-
I o co chodzi z tym nadawaniem imienia?
-
Ty jej je nadałeś.
-
No tak. Koleś w kilcie powiedział, żebym to zrobił.
-
Skubaniec jeden.- Powiedział Washichi. O co mu chodziło?
-
O co ci biega?
-
Normalnie imiona nadają opiekunowie aby w razie czego Pro… mieszkaniec Sfery
117 nie uciekł. Jest przywiązany do czegoś co nie ma związku z jego domem tak
więc…
-
Dobra. Zamilcz.
-
Spoko.- Powiedział. Wstałem ze swojego miejsca. Podszedłem do drzwi od
łazienki.
-
Wyjdź.- Powiedziałem pukając do drzwi.
-
Nie.
-
Mówię wyjdź.
-
A ja mówię, że nie!- Krzyknęła obrażonym głosem. Uderzyłem otwartą dłonią w
drzwi.
-
Wyjdź do cholery jasnej albo ci naszczam do twojej torby!- Krzyknąłem. Chwila
ciszy i drzwi otwierają się z hukiem. Wszedłem po niej do toalety zamykając za
sobą drzwi. Usiadłem na opuszczonej muszli klozetowej zerkając w lusterko. Połowę
mojej głowy jak i całe lego oko i sporą część twarzy zasłaniał biały i gładki
bandaż. Interesowało mnie co się znajdowało pod nim, ale wiedziałem, że nie
mogę tam zajrzeć.
-
On chciał mi naszczać do torby!- Usłyszałem krzyk za drzwiami. Face Palm!
Uderzyłem dłonią o czoło! Uwierzyła?!
-
Nie zrobiłby tego.- Zaśmiał się Munoto.
-
Powiedział, że to zrobi!
-
To, że tak powiedział nie znaczy, że by to zrobił.
-
No ale…
-
Spoko.- Zaśmiał się Washichi. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i wyszedłem z
łazienki. Spojrzałem na nich.
-
No co?- Zapytałem niby od niechcenia. Nic nie powiedzieli tylko uśmiechnęli się
delikatnie.
-
Naprawdę chciałeś mi nasikać do torby?
-
Jak chcesz to mogę za raz to zrobić na ciebie.
-
Nie!- Krzyknęła i schowała się za Munoto.
-
Nao daj jej spokój.
-
Oj jak mi się siku chce! Chodź tu!- Powiedziałem i wyciągnąłem w jej kierunku
rękę.
-
NIIIIIIIIIIIIIIIIIIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!- Wydarła się spanikowana. Ryknąłem
głośno śmiechem siadając na swoim wcześniejszym miejscu.
-
Nie drzyj się. Może i mam coś z deklem ale bez przesady abym musiał na innych
załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne.- Powiedziałem kręcąc przecząco głową.
Usiadła koło Munoto przyglądając mi się uważnie. Przyłożyłem dłoń do głowy.
-
Boli?- Zapytał Washichi. Pokręciłem przecząco głową.
-
Nie.- Powiedziałem. Nie kłamałem.- To prędzej jak swędzenie stopy w bucie.
Swędzi, ale nie możesz się podrapać.- Wyjaśniłem. Lepszego porównania nie
mogłem znaleźć.
-
Za pół godziny podchodzimy do lądowania.- Usłyszeliśmy głos pilota w
głośnikach. Już? Tak szybko.
-
No to co Panowie? Gotowi na kazanie?
-
Weź nawet tak nie żartuj.- Powiedział załamany Washichi.
-
Wiesz co? Może ty i ona wysiądziecie a my wrócimy do Strefy 117 i tam
pozostaniemy?
-
Munoto nie przeginaj. Nie będzie tak źle.
-
Ty chyba go wkurwionego nie widziałeś.- Powiedział Washichi. Zaśmiałem się
gorzko.
-
Jak już powiedzieliście jest moim Opiekunem a ja jego Podopiecznym więc
niestety, ale tak się składa, że jednak widziałem go wkurwionego i to nie raz,
a wiele razy.- Powiedziałem krzywiąc się na wspomnienie niektórych scen.
-
No w sumie racja.- Powiedział Washichi. Zaśmiałem się.
-
Nie dogryzaj mi.- Powiedziałem. Zaśmiał się.
-
Oj śmiejcie się póki możecie.- Powiedział Munoto. Temu to nie było do śmiechu.
-
Ok. Jak pozwalasz.- Powiedziałem i uśmiechnąłem się do niego chociaż w głębi
duszy pragnąłem aby ten holownik nigdy nie doleciał na miejsce. Podejrzewałem
małą wojnę światową albo ewentualnie rewolucje.
-
Mogę wiedzieć o kim rozmawiacie?- Zapytała Fuku. Spojrzałem na nią opierając
głowę o ścianę.
-
O moim Opiekunie.
-
K… K…- Myślała głośno.
-
Katsuyoshi.- Powiedziałem nie mogąc wypowiedzieć bez problemów jego imienia.
-
A!!- Zawołała i uśmiechnęła się pod nosem.- Suyo-nichan:D- Powiedziała pod
nosem.
-
Pfffffffffff!!!!- Mało co zawału nie dostaliśmy kiedy to powiedziała. Wytarłem
usta.
-
Suyo-niichan?!- Krzyknąłem i ryknąłem śmiechem.
-
Buru tak na niego mówił więc tak go pamiętam.- Powiedziała rumieniąc się na
twarzy. Pokręciłem przecząco głową.
-
Lepiej o tym zapomnijmy.- Powiedział Munoto trzęsąc się ze śmiechu.
-
Masz rację.- Potwierdził Washichi. Mało co nie spadł z siedzenia tak
powstrzymywał swój śmiech.
-
Ani myślę o tym zapominać.- Powiedziałem i ryknąłem śmiechem.
-
Ej. Bo i nas w problemy wpakujesz.
-
Mam na to wyjebane.- Powiedziałem przeciągając się leniwie.
-
Nao!- Krzyknął Munoto. Pokazałem mu język. Zaklął pod nosem. Holownik zatrzymał
się gwałtownie.
W
jego wnętrzu zapanowała grobowa cisza. Nikt się nie ruszył. Siedzieliśmy tak w
milczeniu jakieś pięć minut kiedy to pilot wyłonił się ze swojej kabiny.
-
Jesteśmy na miejscu.- Oznajmił. Nie no nie skapnąłbym się jakby mi nie
powiedział. Podszedł do mnie.- Proszę. Tutaj jest lekarstwo które powinieneś
brać przez najbliższe dwa tygodnie, oraz specjalna przepaska na oko.
-
Rozumiem. Dziękuje.- Powiedziałem.
-
Przepaska?- Zapytał Washichi. Spojrzałem na niego. No tak. Nie wiedzieli co
było na kartce jaką podał mi ten dziad u niech w „szpitalu”.
-
Nie mogę chodzić z odsłoniętym okiem.- Powiedziałem zgarniając podarek do plecaka.
Przyglądali mi się. Wstałem sięgając po torbę Fuku.- Idziemy?
-
Nie nasikasz mi do torby?- Zapytała podchodząc do mnie.
-
Nie.- Powiedziałem kręcąc przecząco głową. Wyszliśmy powoli z holownika. Oni na
przedzie. Później ona. Ja na samym końcu wpadając na nich z głośnym hukiem.-
Oj. Co jest?- Zapytałem masując obolałą głowę. Nie dość, że mnie bolała to
jeszcze na mnie wpadli. Spojrzałem przed siebie. Cofnąłem się o krok do tyłu.
Coś huknęło głośno o dach budynku naszej kwatery głównej. Czerwona teczka
leżała pod nogami mojego Opiekuna. Wypadła mu z rąk kiedy na mnie spojrzał.
Stał w szoku. Przełknąłem głośno ślinę i zmusiłem moje nogi z ołowiu aby w
końcu ruszyły przed siebie i zaczęły kroczyć powoli ale niech kroczą. Nim się
obejrzałem stałem przed nim. Gapił się w przestrzeń pustym spojrzeniem. Był
blady na twarzy. Usta mu drżały. Wyminąłem go bez słowa i zniknąłem na schodach
prowadzących w dół. Szedłem sztywno w dół.
-
Nao? Jak tam mis…?- Torazo urwał w pół słowa kiedy spojrzałem na niego. A więc
znajdowałem się już na terenie naszego piętra. Nie odpowiedziałem. Nawet nie spojrzałem
w stronę swojego gabinetu. Ruszyłem przed siebie niknąc we wnętrzu jego
gabinetu. Nogi się pode mną załamywały, ale twardo stałem przy jego biurku
czekając cierpliwie aż zejdzie tutaj z resztą.
Czy
to, że poszedłem stamtąd bez słowa oznaczało moje tchórzostwo? Czy to znak, że
uciekłem? Nie wiem… nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Drgnąłem
kiedy przeszedł koło mnie i zajął swoje miejsce za biurkiem. Koło mnie z kolei
stanął Washichi i Munoto oraz Fuku. Cała trójka miała czerwone ślady na
policzkach. Dziewczyna przygryzała wargi. W jej oczach zbierały się łzy.
-
Czy to było konieczne?- Zapytałem pokazując na nich palcem.
-
Morda.- Powiedział chłodno. Drgnąłem.
-
Ok.- Powiedziałem i odwróciłem się na pięcie. Ruszyłem w stronę drzwi. Munoto
złapał mnie za przegub ręki. Odtrąciłem go. Ruszyłem przed siebie. Złapałem za
klamkę od drzwi. JEGO ręka z hukiem zatrzymała się nad moją głową.
-
Pozwoliłem ci wyjść?- Warknął. Nie spojrzałem na niego.
-
Morda.- Powtórzyłem to takim samym tonem jak on powiedział to do mnie. Szarpnął
mną zmuszając mnie abym spojrzał na niego. Kipiało w nim ze złości.- No co?
Mnie też uderzysz tak jak ich?! Śmiało nie krępuj się! No co się tak gapisz?!-
Krzyknąłem na niego łapiąc go mocno za ramię. Ścisnąłem je z całej siły.
Skrzywił się. Zacisnąłem palce jeszcze mocniej. Z ledwością wyrwał swoją rękę z
mojego uścisku. Dopiero teraz zorientowałem się, że ścisnąłem go prawą ręką.-
Nie myśl sobie, że jestem aż tak słaby jak to sobie zawsze wyobrażałeś. Ja po
prostu jestem ostrożny. I jeszcze jedno.- Złapałem go za przód koszulki
zmuszając go aby zszedł do mojego poziomu.- Nie w sumie to dwie sprawy. Po
pierwsze: To nie ich wina więc nie warz się ich czepiać. Po drugie: Jeżeli się
dowiem, że jeszcze raz uderzyłeś kobietę…zabiję cię!- Odepchnąłem go i
wyszedłem z jego gabinetu. Przeszedłem szybko przez korytarz niknąc we wnętrzu
swojego gabinetu. Nie zdążyłem zamknąć drzwi do środka za mną wszedł Washichi.
-
Wracaj tam do niego.- Syknął na mnie. Spojrzałem na niego unosząc brew do góry.
-
Zapomnij.
-
Weź nie strugaj wariata.
-
Washichi chyba powiedziałem wyraźnie, że do niego nie wrócę. Złóżcie raport
beze mnie. Ja napisze co i jak i będę mógł wrócić do domu. Nie mam zamiaru się
z nim widzieć.
-
Naoki!
-
Czy ty nie rozumiesz?!
-
To chyba ty nie rozumiesz?!- Krzyknął na mnie łapiąc mnie za ramię. Złapałem go
za dłoń używając tyle samo siły co przy moim Opiekunie. Jęknął w proteście
próbując wyrwać swoją dłoń z mojego uścisku.
-
Nie.- Powiedziałem dobitnie i go wypuściłem. Wyszedł z mojego gabinetu nie
racząc mnie nawet spojrzeniem. Zamknąłem za nim drzwi. Rzuciłem swój plecak na
krzesło a sam położyłem się na kozetce. Głowa zaczynała mnie boleć. Zamknąłem
„oko” pozwalając popłynąć swoim myślą w ich własnym tempie i kierunku.
**wieczór**
Przekręciłem
się na bok. Coś pacnęło o podłogę. Otworzyłem zdrowe oko patrząc przed siebie.
W pomieszczeniu panował półmrok. Ktoś siedział na krześle naprzeciwko mnie.
Spojrzałem na podłogę. Haori.
Przyjrzałem
się uważnie osobie siedzącej koło mojej kozetki. Niewyraźnie dojrzałem sylwetkę
mojego Opiekuna. Miał wyprostowane nogi. Ręce założone na piersi. Głowa luźno
opuszczona w dół. Spał? Przyglądałem mu się uważnie kiedy mój nadajnik za pikał
cicho. Musiałem przyjąć leki. Nie wiedziałem jak mam to zrobić jeżeli nie
mogłem ściągnąć opatrunku a musiałem to zrobić w okolicach oka. Usiadłem cicho
na kozetce z zamiarem udania się do swojego krzesła po swój plecak.
-
Gdzie idziesz?- Usłyszałem jego głos. Drgnąłem.
-
Do… do krzesła po swój plecak.- Wyjaśniłem. Wstał bez słowa i podszedł do
mojego krzesła. Sięgnął plecak i podał mi go przyglądając mi się.- Dziękuje.-
Powiedziałem i otworzyłem go. Wyciągnąłem z niego opakowanie z lekiem. Była tam
kartka.
Do póki nosisz opatrunek zastrzyki podawaj sobie w udo. Kiedy
ściągniesz opatrunek mniejszą dawkę masz podawać w policzek tuż pod lewym
okiem.
Wypuściłem
głośno powietrze. Wstałem na równe nogi.
-
Jeżeli czegoś potrzebujesz to powiedz.
-
Igłę 2 mm, waciki, środek do dezynfekcji oraz rękawiczki.- Powiedziałem
próbując dojrzeć jego twarz.- Oraz światła.
-
I…igłę?
-
Tak. Muszę sobie zrobić zastrzyk.- Powiedziałem. Wydawało mi się czy kiwnął
głową. Podszedł do moich szuflad i zaczął szperać po nich marudząc coś pod
nosem.
-
Która to będzie ta igła?- Zapytał. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem i
zszedłem z kozetki. Podszedłem do niego i nawet nie patrząc na to co biorę
sięgnąłem jedną z igieł. Wracając na kozetkę zapaliłem światło. Zsunąłem
delikatnie spodnie w dół. Przetarłem nogę. Ubrałem rękawiczki. I… Zobaczyłem
jak odwraca się gwałtownie tyłem do mnie. Sprzątnąłem to co miałem koło siebie.
Poprawiłem spodnie i upadłem na podłogę wygięty do tyłu.
Moje
lewe oko przeszył tak potworny ból wyginając mnie we wszystkie możliwe strony.
Zacisnąłem mocno zęby aby nie krzyczeć.
Wszystko
tak szybko jak się zaczęło tak się skończyło. Leżałem na podłodze. Moja głowa
znajdowała się na jego nogach. Patrzył na mnie przerażonym spojrzeniem.
-
Przepraszam.- Powiedziałem. Próbowałem wstać, ale mnie powstrzymał. Zgiął się w
pół umieszczając swoją ukrytą w dłoniach twarz na moim brzuchu.
-
Nigdy więcej tak nie rób.
-
Nie cieszy się Sensei, że uratowałem kogoś z jego cennego oddziału?
-
Teraz i ty do niego należysz. Więc masz tak nie robić.
-
Nie mogę obiecać, że tego nie zrobię, ale postaram się unikać takich sytuacji.
-
Masz czegoś takiego nie robić.- Powiedział z naciskiem. Czułem przy zdrowym
policzku ciepło jego ciała.
-
Jeżeli tego chcesz.
-
Nie wyłączaj telefonu co by się nie działo.
-
Dobrze.
-
Zdawaj na bieżąco przebieg swoich misji.
-
Dobrze.
-
Nie kłam.
-
Dobrze.
-
Nie daj się więcej zranić.
-
Dobrze.- Przytaknąłem głową. Jego ciało drgało. Płakał? Nie zapytałem ani nic
nie powiedziałem. Udawałem, że mnie tutaj nie ma. Najwyraźniej tego było dla
niego za wiele.
To
typ człowieka, który nie okazuję przed nikim swoich uczuć. Musi być wyczerpany
albo bardzo ci ufać skoro robi to przed tobą.
Co się stało, że
się odzywasz?
Jak
tam oko?
A jak myślisz?
Zapytałem
właściciela głosu, którego nie słyszałem już od bardzo dawna. Głos milczał.
Oddychałem spokojnie.
***************************************************
I jak wam się spodobało??:D
mam nadzieję, że było fajnie:)
kolejny rozdział nosi tytuł:
20. „Nic wielkiego nie osiągniesz bez akceptacji
samego siebie” 20.
pozdrawiam i zapraszam na kolejny rozdzialik:
gizi
Witam,
OdpowiedzUsuńczyżby to Naoki miał zostać opiekunem Fuku, jak nadał jej imię, jak widać Katsyioshi bardzo martwi się o Nao, choć okazuje to trochę w inny sposób...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ale Sensei się wkurzył i zmartwił~!~
OdpowiedzUsuńDobrze, że mu coraz bardziej zależy :3
Nao z przepaską też fajny ^^