********************************************************************************
Przekręciłem
się do pozycji klęczącej i przyglądając się uważnie oknu w salonie wyciągnąłem
spod kanapy długą, metalową rurkę. Chwyciłem ją mocno w obie ręce. Drapanie na
chwile ustało po czym do moich uszy doszło ciche parsknięcie i delikatnie
pukanie.
-
Młody widzę cię. Otwórz.- Usłyszałem stłumiony szept. Dziwnie znajomy szept.
Przekrzywiłem głowę. Pukanie nasiliło się. Pojebało go?! Pobudzi chłopaków.
Podniosłem się na równe nogi i podszedłem szybko do drzwi. Otworzyłem je
delikatnie zerkając przez ramie na schody. Nikt nie schodził. Spojrzałem przed
siebie. Naprzeciwko mnie stał Toshio. Za raz za nim trzy zakapturzone postaci.
Dalej w naszym zajebistym ogródku stało, bądź klęczało kilka innych osób.
-
Czego?
-
Można?- Odpowiedział na moje jakże miłe przywitanie. Kiwnąłem głową na osoby za
jego plecami.
-
Wszyscy?
-
Nie tylko ja i ta trójka tuż za mną.- Uściślił. Zmierzyłem ich. Byli ubłoceni.
Błoto? Tutaj?
-
Posprzątasz później cały salon.- Powiedziałem wyciągając w jego kierunku prawą
rękę. Uśmiechnął się i ją uścisnął na znak zgody.- No to wchodźcie.- Dodałem
puszczając ich przodem. Zamknąłem za nimi drzwi rzucając delikatnie okiem na
grupkę, która została na zewnątrz. Wszyscy mieli zasłonięte twarze. Chociaż
pewnie i bez masek bym ich nie poznał. Wszedłem do salonu. Jeden z
zamaskowanych pół siedział- pół leżał na kanapie. Pozostali stali koło niego.
Rozpoznałem Yaichiro oraz Yujiro. Przyjrzałem się dokładnie postaci pod kapturem.
-
Toshio…- Yaichiro chciał coś powiedzieć ale przerwałem mu machnięciem ręki.
-
Sensei?- Zapytałem zaskoczony. Pierwszy raz widziałem mojego Opiekuna tak
ubranego. Miał na sobie czarne bojówki, czarną koszulkę na ramiączkach,
ciężkie, czarne glany. Włosy związane w kitkę. Umorusany na twarzy bardziej niż
pozostali. Grymas na jego twarzy powiedział mi, że coś go boli. Zmierzyłem
pospiesznie jego ciało. Trzymał się za lewy bok. Spojrzałem na biały dywan
łączący salon z przedpokojem. Czerwone plamy.- Co mu się stało?- Zapytałem nie
odrywając od niego spojrzenia. Naoki nie wolno ci. Nawet o tym nie myśl!
Karciłem sam siebie w myślach.
-
Um… jakby to ująć… em…
-
Zamknij się bo cię zabije.- Katsuyoshi wydukał zza zaciśniętych zębów.
-
A mogę mu chociaż powiedzieć, że niedługo przyjdzie tutaj jeszcze parę osób. To
w końcu jego dom.- Powiedział Toshio. Spojrzałem na niego gwałtownie.
-
Jak to parę innych osób? Na nikogo więcej się nie zgadzałem.
-
Dwóch Medyków.- Uściślił Yujiro. Zaśmiałem się głośno łapiąc się za brzuch i
przecierając zabłąkaną łzę z mojego policzka.
-
Naprawdę wierzysz w to co mówisz?
-
A czy źle twoim zdaniem mówię?
-
Człowieku zastanów się nad tym gdzie ty jesteś. W tej dzielnicy nigdy jeszcze
nie było Medyków. A jeżeli na nich macie zamiar czekać to dotrą tutaj dopiero
za trzy godziny nawet
z latarkami.- Dodałem chichocząc głupkowato. A to im się kawał udał. Pokręciłem przecząco głową.- Który to jest tak ranny? Mam jakieś plastry w domu.
z latarkami.- Dodałem chichocząc głupkowato. A to im się kawał udał. Pokręciłem przecząco głową.- Który to jest tak ranny? Mam jakieś plastry w domu.
-
Plaster tutaj nie pomoże
-
Toshio! Do cholery jasnej jeszcze słowo a wyrwę ci język przez jaja.- Mój
Opiekun poważnie się zdenerwował. Spojrzałem na niego. To musiało chodzić
właśnie o jego osobę, dlatego tak się tym denerwował. Podszedłem do niego
łapiąc go za połać koszulki. Złapał mnie zaskoczony za przegub ręki. Spojrzałem
na niego.
-
Puść.- Powiedziałem.
-
W tej chwili przestań.- Rozkazał. Wypuściłem głośno powietrze.
-
Czy możecie na dosłownie pięć sekund zamknąć oczy?- Zapytałem. Zrobili tak o
dziwo bardzo szybko. Spojrzałem przepraszająco na swojego Opiekuna i uderzyłem
go mocno w głowę.
-
Coś ty zrobił?!- Toshio otworzył gwałtownie oczy. Tak jak myślałem. Rana na boku
to nie jego jedyny problem. Uniosłem połać koszulki do góry.
-
A co widziałeś?
-
Nic.
-
No właśnie. To ja nic zrobiłem.- Odpowiedziałem i przyjrzałem się jego bokowi. Na
lewym boku jego ciała tak mniej więcej w sumie na boku i brzuchu znajdowała się
długa, dość szeroka i na oko głęboka tak na kilka centymetrów rana. Sam środek
rany był czerwony, brzegi czerwonego zmieniały się w zieleń aby jakimś cudem
zmienić się w szerokie, czarne brzegi całej rany. Krew sączyła się z niej
powoli. Nacisnąłem na nią delikatnie przyglądając się jego minie. Jak na mój
gust ból odczuwalny w skali 1 do 10 dosięga do 7. Więc długo nie pociągnie.
Pochyliłem się nad nim
i powąchałem zapach jaki wydzielała rana. Był gorzkawo-słony. Ropny. Zgniły. Nie podobał mi się. Skóra koło rany robiła się święcąca.
i powąchałem zapach jaki wydzielała rana. Był gorzkawo-słony. Ropny. Zgniły. Nie podobał mi się. Skóra koło rany robiła się święcąca.
-
Można wiedzieć co robisz?- Zapytał Yujiro.
-
Wącham. Nie widać.
-
A po co to robisz?
-
Bo mi się nudzi.- Powiedziałem. Złapałem Sensei ’a za lewą rękę i popchnąłem
mocno za jego głowę. Skrzywił się. Rana zamiast zwęrzyć się tak jak należy
otworzyła się jeszcze bardziej. Zaczęła się z niej wydostawać jakaś fioletowa
wydzielina.- Jak bardzo zależy wam na jego życiu?
-
Co proszę?- Zapytał Toshio.
-
Pytam ile on dla was znaczy?
-
Tyle, że gotów będę poderżnąć ci gardło nim zrobisz choćby krok.- Powiedział
Yujiro. Spojrzałem na niego uśmiechając się delikatnie. Gihei, Doi wybaczcie.
-
Daje wam pół godziny na przyprowadzenie tutaj Medyków. Wyjdźcie po nich i ich
szukajcie.
-
Jeżeli nie to co?- Zapytał zaczepnie Pstrokaty.
-
To możecie go zabierać i wykupować mu miejsce w kostnicy.- Powiedziałem.
Spojrzałem na swojego Opiekuna. Patrzył na mnie zaskoczonym spojrzeniem.- W
ramach formalności kto mnie przejmie jak Sensei wykituje? Czy może pozwolą mi
odejść ze szkoły i żyć tak jak wcześnie?
A. I przypomniałem sobie. Za około dwadzieścia minut będziecie musieli iść. Nie chce mieć trupa
w salonie. I tym bardziej łowcy.- Dodałem przecierając oczy.
A. I przypomniałem sobie. Za około dwadzieścia minut będziecie musieli iść. Nie chce mieć trupa
w salonie. I tym bardziej łowcy.- Dodałem przecierając oczy.
-
Ty chyba żartujesz.- Powiedział Toshio. Spojrzałem na niego z politowaniem.
-
Został zraniony dzisiaj w południe. Nie wiem ile czasu wam zajęło dotarcie
tutaj. Ale byliście u mnie po drugiej. Więc masz ponad dwanaście godzin.
Tamowaliście krwawienie patrząc po was. Dawaliście mu dużo płynów co
rozrzedziło mu krew przez co stracił jej więcej. Nie wiem co go tam zaatakowało
ale to coś tak mu zatruło ranę, że o dziwo dzięki temu krew nie leje się tak
szybko. Po drugie. Jeżeli nie zostanie mu ta rana zreperowana i nie dostarczą
mu na czas jego grupy krwi to po prostu się wykrwawi i już. Mogę wam tylko
powiedzieć, że to coś co go zaatakowało nie było trujące bo wykorkowałby już
dawno temu.
-
Skąd ty to wszystko wiesz?- Zapytał Yaichiro.
-
Starczy spojrzeć na jego ranę. Każdy głupi by się z czaił.- Powiedziałem. Po
ich minach doszedłem do wniosku, że żadne się nie z czaiło.
-
Idziemy po nich.- Powiedział Yujiro. Kiwnąłem twierdząco głową.- Wy tutaj
poczekajcie. Coś mu nie ufam.- Dodał. Prychnąłem. Co ja mu mogę zrobić? No co?
Wyszedł zostawiając naszą czwórkę samą. Katsuyoshi opuścił koszulkę na dół.
Spojrzałem za okno. Rozbiegli się w różnych kierunkach niknąc w ciemności. Spojrzałem
na nich.
Nie
rób tego!
Usłyszałem
w głowie znajomy krzyk, ale pierwszy raz od dawien dawna go zignorowałem.
Wypuściłem głośno powietrze. Spojrzeli na mnie zaskoczeni.
-
Weźcie go i chodźcie za mną.- Powiedziałem ruszając przed siebie. Wszedłem do
kuchni
i sięgnąłem mały ciemny kluczyk wiszący koło drzwi od szafki z talerzami.
i sięgnąłem mały ciemny kluczyk wiszący koło drzwi od szafki z talerzami.
Naoki!
Do cholery jasnej! Odłóż ten klucz, powiedź im, że żartowałeś i siadaj na
dupie!
Pokręciłem
przecząco głową i wsunąłem kluczyk do dziurki drzwi na końcu korytarza. Spojrzałem
na nich. Stali za mną przyglądając mi się z ciekawością. Wszedłem do
pomieszczenia zapalając za sobą światło i schodząc schodami w dół. Z każdej
strony otaczały mnie chorobliwie zielone kafelki ułożone od sufitu aż do
podłogi przez ściany. Dwa metalowe łóżka po środku nad nimi wiele halogenów ze
światłami. Pełno oszklonych białych szafek zamkniętych na klucz. Biurko
z jakimiś papierami. Na nim podstarzały mikroskop i moździerz. Pachniało tu chlorem.
z jakimiś papierami. Na nim podstarzały mikroskop i moździerz. Pachniało tu chlorem.
-
Co to kurwa ma być za pomieszczenie?- Zapytał Toshio kiedy układałem na dużej
plastikowej tacce kilka rzeczy.
-
Okularki zakupić?- Zapytałem sarkastycznie kładąc na tacce trzy grube bandaże.
Spojrzałem na tackę. No wszystko było. Związałem włosy w kitkę. Podszedłem do zlewu przemywając ręce aż po
łokcie.- Możecie go posadzić na jednym z łóżek.
-
Mogę wiedzieć co ty robisz?
-
Toshio czy musze ci naprawdę te okulary zakupywać? Teraz aktualnie myję ręce.-
Powiedziałem. Wytarłem je w papierowy ręcznik i ubrałem białe rękawiczki.-
Yaichiro w szufladzie koło twojej nogi jest klucz. Weź go. Ten zielony. Czwarta
oszklona szafka, druga półka od góry, siódmy rząd piąte opakowanie podpisane
„Lidokaina” podaj mi je z łaski swojej.- Powiedziałem podchodząc do swojego Sensei
‘a.
-
Co ty robisz?
-
Proszę o podwinięcie koszulki.
-
Pytam się kurwa co ty robisz?!
-
Nie będę się powtarzał. W tym pomieszczeniu ja rządze.- Powiedziałem. Wziąłem
do ręki strzykawkę z igłą oraz pojemnik z płynem od Yaichiro. Toshio złapał
mnie za przegub ręki. Spojrzałem na niego z żalem.- Czy naprawdę sądzisz, że
łapanie mnie za rękę kiedy trzymam takie coś w ręku to mądre posunięcie?-
Zapytałem retorycznie patrząc na niego spod byka. Przyglądał mi się przez
chwilę po czym łaskawie puścił moją rękę. Zapiekła.
-
Toshio! Zabierz mu to!
-
Spokojnie.
-
KURWA ZABIERZ MU TO!- Ryknął kiedy podszedłem do niego. Poczułem na swoim boku
jakieś ukłucie. Spojrzałem tam delikatnie. Długi, jasny i szeroki nóż wojskowy
niebezpiecznie wbijał się w mój bok. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
-
Sensei się uspokoi. Później możesz mnie zabijać, ale teraz proszę to schować.-
Powiedziałem. Łypnął na mnie gniewnie, ale z jakiegoś powodu odłożył nóż do
schowka przy swojej lewej łydce.
-
SPIERDALAJ!- Krzyczał Katsuyoshi. Wypuściłem głośno powietrze. Odłożyłem
strzykawkę na tackę, tak aby to widział po czym podszedłem do niego i wbiłem mu
dwa palce mocno w miękką ranę. Teraz próg odczuwalnego bólu z 7/10 doszedł do
17/10. Opadł na łóżko łapiąc mnie drżącą
ręką za nadgarstek. Nawet się na nim nie zacisnął. Nogi podciągnęły mu się do
góry.
-
Możecie go przez chwilę przytrzymać z łaski swojej?- Zapytałem. Spojrzeli na
mnie jak na psychopatę, ale zrobili to o co ich poprosiłem. Kiedy tylko się
upewniłem, że trzymają go solidnie wyciągnąłem palce z jego ranny. Wypuścił
głośno powietrze z płuc. Mięśnie zaczęły mu się po woli rozluźniać. Wziąłem w ręce
strzykawkę. Podszedłem do niego.- Zrobie teraz coś nieprzyjemnego. Postaram się
aby za bardzo nie bolało. Jeżeli Sensei boi się igieł bądź zastrzyków to proszę
zamknąć oczy.- Powiedziałem. Spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa po czym
zamknął delikatnie oczy. Wkułem mu się w ranę kilka krotnie pozwalając aby
znieczulenie rozeszło się po jego ciele.
**20
minut później**
Stałem
naprzeciwko niego z bandażem w ręku. Dałem mu znać pukając go delikatnie
w łokcie, że ma odciągnąć ręce od boków ciała. Później nakazałem mu takim samym puknięciem rozszerzyć nogi. Przybliżyłem się do niego owijając delikatnie ale szczelnie jego ranę. Czułem ciepło bijące od jego ciała. Jego oddech na mojej głowie. Nawet słyszałem jak delikatni biło mu serce.
w łokcie, że ma odciągnąć ręce od boków ciała. Później nakazałem mu takim samym puknięciem rozszerzyć nogi. Przybliżyłem się do niego owijając delikatnie ale szczelnie jego ranę. Czułem ciepło bijące od jego ciała. Jego oddech na mojej głowie. Nawet słyszałem jak delikatni biło mu serce.
-
Już posprzątaliśmy tak jak powiedziałeś.- Powiedział Yaichiro.
-
To dobrze.- Powiedziałem przeciągając bandaż na jego plecach. Zadrżał kiedy
chuchnąłem na jego skórę.
-
Zaskoczyłeś mnie.- Dodał Toshio. Skończyłem owijać jego bok. Przymocowałem
bandaż do bandaża i podałem mu jego koszulkę. Odwróciłem się do niego tyłem.
Podszedłem do zlewu.
-
Mmmm.- Odpowiedziałem tylko. Odkręciłem wodę.- Czy ktoś udzielał mu pierwszej
pomocy?
-
Ty.- Powiedział Toshio. Zerknąłem na niego zaskoczony.
-
Nie macie medyka w swoich szeregach?
-
Nie.
-
Rozumiem. Na przyszłość jeżeli przytrafi się wam coś takiego jeszcze raz to po
prostu weźcie ten jego nóź którym chciał mnie wcześniej zadźgać, podgrzejcie
nad ogniem i przyłóżcie do rany.- Powiedziałem wycierając ręce.
-
To pomoże?
-
I tak będzie trzeba szyć, ale nie będzie krwawić.
-
A boli?
-
Tylko trochę.- Odpowiedziałem na kolejne głupie pytanie Toshio.
-
Tak trochę, że mdlejesz z bólu.- Usłyszałem za sobą czyjś głos. Odwróciłem się
gwałtownie za siebie. U szczytu schodów stał Ryu-sensei. Łypnąłem na niego.
Schodził po woli w dół.
-
Zatrzyma się pan.- Rozkazałem mierząc w niego ze skalpela. Przystanął
zaskoczony.
-
Tak?
-
Gdzie on jest?
-
Kto?
-
Pana zwierz…- Odwróciłem się w stronę biurka wbijając w nie ostrze skalpela tuż
koło skorpiona należącego do Ryu. Uciekł w popłochu pod biurko przebiegając
koło mojej nogi. Wskoczyłem na biurko zadzierając nogi do góry.- Wypierdalać mi
z tym czymś z domu albo zostawić go na zewnątrz.
-
Słucham?
-
Głuchy?! To sobie kurwa uszy umyj! Wynieś mi to coś z mojego domu!
-
Ryu nie dokuczaj mu.- Katsuyoshi zeskoczył delikatnie z kozetki i zachwiał się
niebezpiecznie. Szybko został podtrzymany przez bliźniaków.
-
Już, już. Gwiazdeczka do mnie.- Powiedział. Gwiazdeczka? Chyba pizdeczka!
Wszystkich tych degeneratów pozabijam.
-
Do salonu! Wypad mi stąd!- Wydzierałem się na nich. Wpadałem w małą panikę.
Pokręcili tylko przecząco głowami i zniknęli za drzwiami zostawiając mnie
samego i pozwalając mi uspokoić się w ciszy.
**
5 minut później**
Wszedłem
do salonu rozwiązując włosy. Przetarłem oczy i spojrzałem na nich opierając się
o futrynę drzwi. Ryu zawijał właśnie bandaż na boku mojego Opiekuna. Kiedy zorientował się, że mu się przyglądam spojrzał na mnie. Jego spojrzenie mówiło tylko dwie rzeczy: Podziw. Przerażenie.
o futrynę drzwi. Ryu zawijał właśnie bandaż na boku mojego Opiekuna. Kiedy zorientował się, że mu się przyglądam spojrzał na mnie. Jego spojrzenie mówiło tylko dwie rzeczy: Podziw. Przerażenie.
-
Radziłbym zawieść go do szpitala.- Powiedziałem chcąc się ich pozbyć.
-
Ty go zszyłeś?
-
Święty Mikołaj.
-
Nao.- Katsuyoshi uniósł delikatnie głos.
-
Tak. Ja. I??
-
Szycie jest perfekcyjne. Nawet ja bym tego lepiej nie zrobił. Ile masz lat?
-
Tyle co Gihei i Doi.
-
Tylko 16-ście.
-
A pan ile ma lat?
-
Nao…
-
Nie. Jeżeli ja mam odpowiadać na jego bzdurne pytania to niech i on to robi.
-
19-ście.- Odpowiedział Ryu. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-
O_O.
-
Mogę wiedzieć…- Urwał kiedy spojrzałem na szczyt schodów. Stał na nich Gihei w
białej koszuli wyjściowej należącej kiedyś do jego ojca. Uwielbiał spać w
takich rzeczach. Koszula sięgała mu aż do kolan. Przetarł senne oczy.
-
Nao?- Zapytał sennie. Spojrzałem na niego. Podszedłem do schodów kiedy zaczął z
nich schodzić.
-
Tak?
-
Nie śpisz jeszcze?
-
Już się obudziłem.- Skłamałem. Nawet powieka mi przy tym nie drgnęła.
-
Nie możesz spać?- Zapytał i oparł głowę o mój bark wtulając się we mnie
delikatnie.
-
Muszę jeszcze sprawdzić wypracowanie dla Czarnej Wdowy. Nie wiem kiedy wróci.
Idź kładź się spać. Obudzę cię jak będzie trzeba iść do szkoły.
-
Chodź też.- Jęknął zamykając oczy i układając sobie wygodnie głowę na moim
barku.
-
Zdrzemnę się w salonie na kanapie.
-
Kłamiesz.
-
Ja i kłamanie? Przecież wiesz, że ja nie potrafię.- Powiedziałem uśmiechając
się delikatnie. Prychnął na moją szyję.
-
Gihei?- Usłyszałem za sobą zaskoczony głos. No kurwa nie mógł pomyśleć i
siedzieć z dupą w salonie. Gihei nie podniósł głowy ale otworzył szeroko oczy.
Wybudził się do końca.
-
Sensei…?- Zapytał niepewnie. Podniósł głowę i odsunął się ode mnie. Spojrzałem
na Ryu-sensei. Zaskoczony cofnął się o krok.
-
Możemy porozmawiać?- Zapytał. Wiedziałem o co mu chodziło. Nie pozwolę na to.
-
Nie.
-
Chcę porozmawiać z moim protegowanym.
-
Ale ja nie wyrażam zgody.
-
Naoki. Przestań.- Katsuyoshi spojrzał na nas kiedy weszliśmy do salonu.
-
Nie. Ja mu się nie wpierdalam w życie z butami to niech i on tego mi nie robi!
Powiedzia…!- Toshio zatkał mi usta stając za mną i łapiąc mnie za przegub
prawego nadgarstka. Szarpnąłem kilka razy głową. Nie puszczał.
-
Nao nie rób tego o czym myślisz.- Poprosił Gihei uśmiechając się do mnie
delikatnie. Zrezygnowany wypuściłem głośno powietrze z płuc.- Słucham cię
Sensei. Możesz mówić. Ale jeżeli tak jak podejrzewa Nao chcesz się mnie wypytać
o jego życie niestety nie będę mógł z tobą porozmawiać.
-
Dobrze. Rozumiem.
-
A więc słucham.
-
Możesz mi powiedzieć od jak dawna mieszkasz w Brutusie?
-
Od trzech lat.
-
I dopiero wtedy poznałeś Naokiego?- Zapytał. Gihei spojrzał najpierw na mnie
później na niego i znowu na mnie.- Nie pytam cię o jego życie tylko o twoje.
Przecież to ty spotkałeś Naokiego.
-
Pierwszy raz spotkałem go mając osiem lat.
-
Gdzie spotkaliście się po raz pierwszy?
-
Tutaj. W Brutusie.
-
Jak do tego doszło? Czego szukałeś w Brutusie skoro tutaj nie mieszkałeś?
-
Gihei to mój przyjaciel od pierwszego dnia w szkole. Dość często odwiedzałem go
w Brutusie a on mnie. Któryś raz jak tutaj byłem poznałem jego współlokatora.
w Brutusie a on mnie. Któryś raz jak tutaj byłem poznałem jego współlokatora.
-
Czy TY wiesz co znajduję się w Piwnicy waszego domu?- Zapytał. Gihei spojrzał
na mnie zaskoczonym spojrzeniem. Nie rozumiał co ma powiedzieć. Dałem mu znak
oczami, że może odpowiedzieć na to pytanie.
-
Tak wiem. Wszyscy…- Urwał.
-
Wszyscy… co?- Zapytał jego opiekun. Gihei spojrzał na mnie. Znowu dałem mu
pozwolenie na mówienie.
-
Wszyscy w Brutusie wiedzą co się tam znajduję.
-
A czy byłeś tam kiedyś?
-
Tak.
-
Dlaczego?
Przed
moimi oczami zrobiło się ciemno. Zacząłem oddychać głęboko i spokojnie przez
nos.
Po
jaką cholerę ich tam zabrałeś?!
Bo miałem takie
widzimisię.
Wiesz,
że będziesz miał przez to problemy?!
Wiem.
Nie
nauczyłeś się, że dorośli i Łowcy to zło?!
Nauczyłem.
Więc
po co?! Pytam się po co ich tam zabrałeś?! Po co zabrałeś tam GO?!
Ponieważ był ranny,
dobra?!
To
dorosły!
Ranny!
Łowca!
Ranny!
Ranny
nie ranny, ale to nadal…!
To mój Opiekun!
Jedyny dorosły jakiemu mogę zaufać!
Powiesz
mu wszystko?!
Nie!
Nie
trzeba było wyjawiać tej tajemnicy!
Musiałem! Nie
mogłem go tak zostawić!
A
teraz zostawisz te wszystkie dzieciaki w Brutusie!
Nie zostawię!
Zostawisz!
Jak myślisz co spotyka Czarnych Medyków!
Wiem co!
Nie
wiesz! Jak wiesz to powiedz: Co?!
Wiem!
No
to powiedź co?!?!?!
Zabija się ich!
Zabiją
cię!
Nie!
Zrozum
to wreszcie! Oni cię ZABIJĄ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Uspokój się! Nikt
mnie nie zabije! A teraz znikaj! Musze kontrolować sytuację!
Jeżeli
będą mieli cię zabić… uciekaj…
I
moja głowa znowu została tylko dla mnie. Przewróciłem kilka razy oczami. Szum z
moich uszu zaczął powoli ustępować…
-
…i wtedy…- Gihei urwał swoją wypowiedź i spojrzał na mnie.- Radziłbym panu go
puścić.- Powiedział do Toshio.
-
Niby dlaczego?
-
Żeby nie było, że nie ostrzegałem.- Powiedział obojętnie Gihei i wrócił do
swojej opowieści w momencie kiedy zwymiotowałem na rękę i buty Toshio.
Odskoczył ode mnie jak poparzony drąc mordę. Pognałem szybko do łazienki
upadając na kolana koło muszli klozetowej.
**
chwilę później**
Opukałem
usta po trzykrotnym umyciu zębów. Ktoś wszedł do łazienki.
-
Obrzydliwy jesteś.- Powiedział Toshio szorując dokładnie ręce. Wzruszyłem
ramionami.
-
Przecież Gihei ostrzegał.
-
No ale nie musiałeś tak perfidnie na mnie.
-
Nie trzeba było mnie trzymać.
-
Katsuyoshi kazał.
-
Jak każe ci się zabić zrobisz to?
-
Jeżeli mi rozkaże.- Powiedział obojętnie. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-
Masz posprzątać w salonie.
-
Co?! Dlaczego ja! To ty obrzygałęś podłogę!
-
Ale wy nanieśliście mi błota i krwi. A to dodatkowy prezent ode mnie. Wszystko
co ci będzie potrzebne znajdziesz tutaj w łazience.- Powiedziałem i wyszedłem z
powrotem do salonu. Kiedy tylko tam wszedłem spojrzeli na mnie zaskoczonym
spojrzeniem. Chyba Gihei powiedział za dużo ponieważ unikał mojego spojrzenia.
-
Kiedy zszyłeś pierwszą osobę?- Zapytał Ryu. Oparłem się u futrynę i milczałem.
Przypatrywali mi się aż odpowiem. Wypuściłem głośno powietrze.
-
Jak miał cztery lata.- Odezwał się ktoś za mną. Nie odwróciłem się. Znałem tą
osobę. Doi. Stanął koło mnie. Zerknąłem na niego. Gapił się na mnie.-
Powiedziałeś im?
-
Pokazałem.
-
Po co?
-
Suyo-sensei był ranny.
-
Trzeba było go do lecznicy wywalić albo poczekać na Medyków.
-
Umarłby.
-
No i co z tego?- Zapytał. Spojrzeli na niego zaskoczeni nie wierząc w to co
mówił. Taki był właśnie zdenerwowany Doi.
-
No i to z tego, że nie mogłem do tego dopuścić.
-
Wiesz, że to dorosły.
-
I Łowca. Wiem. Ale również mój Opiekun.
-
No i?- Zapytał. Jeden zwinny ruch a koło jego oka przyłożyłem zimne ostrze
skalpela. Cofnęli się zaskoczeni nie wiedząc co się stało.
-
Weź ten skalpel i zrań Ryu-sensei.
-
Nie.
-
Bo?
-
Bo to mój Opiekun.- Powiedział. Spojrzałem na niego.
-
To ja to zrobię.- Powiedziałem odwracając się do niego tyłem. Złapał mnie za
przegub ręki. Zaśmiałem się i schowałem skalpel tam skąd go wyciągnąłem.- Nie
ma tematu.- Dodałem. W salonie zapanowała krótka cisza.
-
Czyli…- Ryu przerwał owy błogi spokój.- Czyli mówisz, że miał cztery lata?
-
Tak.
-
Kogo zszył pierwszego?
-
Siebie.- Powiedział Doi. Oparłem głowę o jego ramię.
-
Czterolatek? Siebie?
-
Tak.
-
Co zszywał?
-
Nogę.
-
A kiedy zszył kogoś obcego?
-
Jak miał sześć lat.
-
Naoki dlaczego w wieku sześciu lat?- Zapytał. Otworzyłem senne oczy i
spojrzałem na niego. Przypatrywał mi się zaciekawiony.
-
Bo wtedy już wiedziałem…
-
Wiedziałeś? Co wiedziałeś?
-
Że zrobię to idealnie.
-
Skąd ta pewność?- Zapytał niedowierzając. Zaśmiałem się. Za raz zasnę.
-
Ponieważ już lepszy nie mogę być niż jestem teraz.
-
Skąd wiesz?- Zapytał. Doi przeklną głośno na cały salon i złapał mnie za prawą
rękę. Jęknąłem w proteście. Nie słuchał mnie. Podwinął mi rękaw bluzy.
-
Sam zszył sobie tą rękę.
-
Też mi coś. Po zszyciu samemu nogi w wieku czterech lat zszyć sobie samemu rękę
dwa lata później.- Odezwał się denerwujący głos Yujiro. On tutaj?
-
Ryu-sensei…- Zaczął niepewnie Gihei.
-
Tak?
-
Mogę tylko powiedzieć, że Nao jest praworęczny…- I na tych słowach kończą się
moje wspomnienia dnia dzisiejszego. Zasnąłem na stojąco oparty o ramie mojego
współlokatora.
^^*^^
Siedziałem
w małym pokoiku na niewygodnym drewnianym krzesełku. Naprzeciwko mnie znajdował
się długi drewniany stół a po przeciwnej stronie stołu cztery równie niewygodne
co moje krzesła. Drzwi po mojej lewej i nic więcej. Bujałem się leniwie na
krześle gapiąc się w sufit. Ciekawe ile jeszcze każą mi czekać?? Drzwi
otworzyły się i do środka weszły cztery osoby. Zaskoczyły mnie. Toshio.
Katsuyoshi. Ryu. I jakiś inny. Obcy. Nowy. Nieznany mi. Wysoki, szczupły
okularnik o fioletowych jasnych oczach i o ton ciemniejszych fioletowych
włosach sięgających mu do brody. Miał na sobie białą koszulę, czerwony krawat i
do tego wełniany sweterek. Spojrzałem na niego. Opadłem na cztery nogi krzesła.
Pierwszy raz go widziałem ale wiedziałem, że nie spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Był tam. Tego dnia. U mnie w ogrodzie. Był tym co znajdował się po środku
całego tego zgromadzenia. Klęczał. Przyglądał mi się jak wpuszczałem ich do
domu. Szkiełko okularów mignęło w świetle rzucanym przez przedpokój kiedy
zamykałem drzwi. Wtedy to zignorowałem. Nie interesowało mnie o zbytnio. Teraz
wiem, że tam był. Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się delikatnie
i poprawił jakieś dokumenty na stole.
i poprawił jakieś dokumenty na stole.
-
Możemy zaczynać.- Powiedział. Miał zachrypnięty głos. Przekrzywiłem głowę
i przekręciłem głowę w bok. Katsuyoshi wypuścił głośno powietrze z płuc. Wiedział o co mi chodzi.
i przekręciłem głowę w bok. Katsuyoshi wypuścił głośno powietrze z płuc. Wiedział o co mi chodzi.
-
Najpierw się przedstaw.
-
Co?- Zapytał zaskoczony patrząc na mojego Opiekuna. Pokręcił przecząco głową i
pokazał na mnie palcem.
-
Nie zacznie z tobą rozmawiać jeżeli mu się nie przedstawisz.- Odpowiedział.
Nowo przybyły spojrzał na mnie zaskoczonym spojrzeniem po czym uśmiechnął się
delikatnie.
-
Witaj. Nazywam się Torazo. Mam osiemnaście lat. Jestem Łowcą od siódmego roku
życia. Szkołę ukończyłem w wieku sześciu lat. Moim ulubionym kolorem jest kolor
fioletowy. Nie znoszę czarnego. Mam młodszą siostrę i brata. Mieszkają z matkę.
Ojciec zginął na górze. On również był Łowcą. Mam chłopaka który jest ode mnie
młodszy o dwa lata. Nasza ulubiona pozycja w łóżku to…
-
Dobra! Tyle mi starczy!- Zawołałem łapiąc się za serce i oddychając głęboko.
Czy on chcę abym zawału dostał. Poczekali aż uspokoję się delikatnie.- Miło mi.
Nazywam się Naoki. Mam szesnaście lat. Jestem mieszkańcem Brutusa.-
Odpowiedziałem tylko. O resztę zapewne sam się wypyta.
-
Wiesz w jakim celu się tutaj spotykamy?
-
Tak.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś?
-
Tak.
-
Czy wiesz jakie są tego konsekwencje?
-
Tak.
-
Czy jesteś na nie gotów?
-
Nie.
-
Co proszę?- Zapytał zaskoczony. Toshio parsknął w swoje ręce.
-
No pyta się pan czy jestem gotów na śmierć to odpowiadam szczerze „Nie”.
-
Aha. – Zmieszany zapisał coś w dokumentacji. Wzruszyłem ramionami czekając na
kolejne pytanie.
-
Możesz kontynuować.
-
Zrobiłbym to bez twojego pozwolenia.- Powiedział. Do pomieszczenia wszedł
Yujiro
i Yaichiro. Stanęli koło Toshio i przyglądali się mi ciekawym spojrzeniem.- Możesz mi opowiedzieć jak to się w ogóle zaczęło?- Zapytał. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i przeciągnąłem się delikatnie. Spojrzałem na niego. Pokręciłem przecząco głową. Wziąłem głęboki oddech. Zapowiadało się długie przesłuchanie.
i Yaichiro. Stanęli koło Toshio i przyglądali się mi ciekawym spojrzeniem.- Możesz mi opowiedzieć jak to się w ogóle zaczęło?- Zapytał. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i przeciągnąłem się delikatnie. Spojrzałem na niego. Pokręciłem przecząco głową. Wziąłem głęboki oddech. Zapowiadało się długie przesłuchanie.
**pół
godziny później**
Opowiedziałem
mu o wszystkim. Nie przerywali. Opowiadałem długo. Jak po tym gdy trafiłem do
Brutusa w mieszkaniu znalazłem piwnicę. Klucz do niej a w niej to co widzieli.
Jak to najpierw opatrywałem swoje rany. Plastry nie plastry. Jak kiedyś jeden z
dzieciaków z Brutusa wpadł w tarapaty. Pobiegłem mu pomóc. Dziad pobił mnie
tak, że miałem złamanie otwarte nogi. Dzieciak pobiegł po pomoc. Medycy nie
przyszli. Zszyłem się sam. Jak to było głodować w Brutusie. Kiedy na cały
miesiąc od państwa dostawałeś słoik dżemu i dwa bochenki chleba. Kilka groszy.
Ciuchy
i opłacanie za mieszkanie i prąd. Jak to się kradło, biło aby przeżyć. Najpierw leczyłem siebie. Później dołączył do tego Doi. Kiedy inni byli ranni Doi zaczął przyprowadzać ich do mnie. Drobne zadrapania i rany załatwiałem od ręki. Pierwszą osobę jaką zszyłem poza sobą był Gihei. Opowiedziałem o tym jak jego dziani, szczęśliwi rodzice przyjechali na drugi dzień po wypadku (spadł z dachu i złapał rozwalił głowę oraz rękę- zszyłem go) do Brutusa. Dziękowali na kolanach. Co miesiąc w podzięce przysyłali mi nowe leki, opatrunki i inne medyczne pierdoły oraz masę jedzenia. Jak w Brutusie zaczęła tworzyć się nowa zasada. „Okradniesz bądź zdradzisz mieszkańca Brutusa to możesz iść się wieszać”. Opowiadałem o tym jak w pewnym momencie dostawa się skończyła. Kilka dni po tym Gihei przybył do Brutusa. Zamieszkał z nami. Jak ci którzy chodzili do szkoły za pomoc kucharce, sprzątaczce bądź woźnemu mogli wynieść tyle jedzenia ile chcieli. Jak obcy ludzie zaczęli nam pomagać. Opowiadałem długo. O tym skąd się tego wszystkiego nauczyłem. Dlaczego się tego uczyłem. Jak się wtedy czułem? Ile mi to zajęło? Pokazałem im każdą moją bliznę mówiąc jak powstała i jak ją uleczyłem.
i opłacanie za mieszkanie i prąd. Jak to się kradło, biło aby przeżyć. Najpierw leczyłem siebie. Później dołączył do tego Doi. Kiedy inni byli ranni Doi zaczął przyprowadzać ich do mnie. Drobne zadrapania i rany załatwiałem od ręki. Pierwszą osobę jaką zszyłem poza sobą był Gihei. Opowiedziałem o tym jak jego dziani, szczęśliwi rodzice przyjechali na drugi dzień po wypadku (spadł z dachu i złapał rozwalił głowę oraz rękę- zszyłem go) do Brutusa. Dziękowali na kolanach. Co miesiąc w podzięce przysyłali mi nowe leki, opatrunki i inne medyczne pierdoły oraz masę jedzenia. Jak w Brutusie zaczęła tworzyć się nowa zasada. „Okradniesz bądź zdradzisz mieszkańca Brutusa to możesz iść się wieszać”. Opowiadałem o tym jak w pewnym momencie dostawa się skończyła. Kilka dni po tym Gihei przybył do Brutusa. Zamieszkał z nami. Jak ci którzy chodzili do szkoły za pomoc kucharce, sprzątaczce bądź woźnemu mogli wynieść tyle jedzenia ile chcieli. Jak obcy ludzie zaczęli nam pomagać. Opowiadałem długo. O tym skąd się tego wszystkiego nauczyłem. Dlaczego się tego uczyłem. Jak się wtedy czułem? Ile mi to zajęło? Pokazałem im każdą moją bliznę mówiąc jak powstała i jak ją uleczyłem.
-
Prawa ręka na nadgarstku. Da radę coś z tym zrobić?- Zapytał Ryu. Pogłaskałem
się po szerokiej i chropowatej ranie. Pokręciłem przecząco głową.- Dlaczego?
-
Sensei? Mogę na chwilę pożyczyć twój nóż?- Zapytałem. Bez słowa podał mi go.-
Nie bójcie się. Przecież was nie zaatakuje.- Dodałem. Nadal bujając się na
krześle zacząłem bawić się owym nożem. Raptownie i bez ostrzeżenia runąłem
czterema nogami krzesła o podłogę przypierając ciałem do noża a ostrzem do nadgarstka.
Nadgarstkiem do stołu. Czyjaś ręka wtryniła się pomiędzy ostrze
i mój nadgarstek. Katsuyoshi syknął wściekle. Zabrał mi nóż i uderzył mnie otwartą ręką w głowę. Jęknąłem w proteście masując obolałe miejsce.- W taki sposób zrobiłem sobie wcześniejszą ranę. Tyle, że wtedy nikt mnie nie powstrzymał i wbiłem nóż za głęboko. I tak dobrze, że ręka jest sprawna.
i mój nadgarstek. Katsuyoshi syknął wściekle. Zabrał mi nóż i uderzył mnie otwartą ręką w głowę. Jęknąłem w proteście masując obolałe miejsce.- W taki sposób zrobiłem sobie wcześniejszą ranę. Tyle, że wtedy nikt mnie nie powstrzymał i wbiłem nóż za głęboko. I tak dobrze, że ręka jest sprawna.
-
Ale słaba.- Powiedział Ryu. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na mnie zaskoczonym
spojrzeniem. Wzruszyłem ramionami.
-
Ale sprawna.
-
Jak to słaba?- Zapytał Katsuyoshi.
-
Jesteś jego Opiekunem i naprawdę nie zauważyłeś?- Zapytał zaskoczony
Ryu-sensei. Przyglądałem mu się. Mało osób potrafi to dojrzeć.
-
Nie zauważyłem czego?
-
Jaką ręką pisze Nao?
-
Prawą.
-
Bo tak powiedział Gihei.
-
Nao jaką ręką piszesz?
-
Lewą.
-
Jaką ręką jesz?
-
Lewą.
-
A czego nie robisz lewą ręką?
-
Nie szyje, nie leczę, nie robię opatrunków.
-
Dlaczego?
-
Dobrze pan wie dlaczego.
-
Nao.
-
Już. Już. Nie denerwuje się tak Sensei bo pójdzie Sensei’owi żyłka pierdząca.-
Powiedziałem przecierając zmęczone oczy. Ktoś głośno połknął powietrze.-
Oszczędzam ją.
-
Rozumiem. A możesz wymienić mi wszystkie leki jakie znajdowały się w szafce z
której wyciągnięto lek którym znieczuliłeś swojego Opiekuna?- Zapytał Ryu. Po
co mu to wiedzieć? Wzruszyłem ramionami.
-
Kokaina, benzokaina, prokaina, tetrakaina, lidokaina, artykaina, prylokaina,
mepiwakaina, bupiwakaina, ropiwakaina, lewobupiwakaina, etydokaina, butakaina,
dykloina, piperokaina, kapsaicyna, mentol, kamfora, amylokaina, ,
oksybuprokaina, proksymetakaina, tolikaina.- Wymieniłem bujając się na krześle.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Wiem co mu siedziało w głowie.
-
A ty podałeś Suyo…?
-
Lidokainę.
-
Rozumiem. Ja nie mam więcej pytań.- Powiedział Ryu. Spojrzałem na
przewodniczącego całej tej parady.
-
Czy możesz mi tylko powiedzieć dlaczego ty się tym wszystkim zajmowałeś??
-
Jak już wspomniałem do ludzi takich jak my nie przychodzi pomoc.
-
Jakie to wzruszające. Cała twoja historia.- Zadrwił Yujiro. Podniosłem się na
równe nogi przewracając z jukiem krzesło.
-
Wzruszające?! Wzruszające?! Kurwa! Przestań ze mnie kpić! Spróbuj miesiąc wyżyć
w tej dzielnicy na starych zasadach! Spróbuj już w połowie miesiąca żreć skały
aby nie umrzeć z głodu
a wtedy pierdol mi, że moje życie jest wzruszające!!! Pragnij zabić o kromkę chleba i gadaj że to wzruszające! Oddaj swoje życie aby nadal móc być człowiekiem i pierdol, że to wzruszające!!! WZRUSZAJĄCE?! CO TUTAJ KURWA JEST NIBY WZRUSZAJĄCEGO?! HĘ?! HĘ?! PYTAM SIĘ CIEBIE!!!!!- Wydzierałem się na niego cały czerwony na twarzy. Zerkali na mnie niepewnie. Tylko Katsuyoshi wstał i położył mi rękę na ramieniu. Strąciłem ją. Złapał mnie gwałtownie za kark
i przycisnął moją twarz do stołu zmuszając mnie do skłonu. Wolną ręką przytrzymał mnie za lewy przegub. Wiedział, że nie wykorzystam prawej ręki.
a wtedy pierdol mi, że moje życie jest wzruszające!!! Pragnij zabić o kromkę chleba i gadaj że to wzruszające! Oddaj swoje życie aby nadal móc być człowiekiem i pierdol, że to wzruszające!!! WZRUSZAJĄCE?! CO TUTAJ KURWA JEST NIBY WZRUSZAJĄCEGO?! HĘ?! HĘ?! PYTAM SIĘ CIEBIE!!!!!- Wydzierałem się na niego cały czerwony na twarzy. Zerkali na mnie niepewnie. Tylko Katsuyoshi wstał i położył mi rękę na ramieniu. Strąciłem ją. Złapał mnie gwałtownie za kark
i przycisnął moją twarz do stołu zmuszając mnie do skłonu. Wolną ręką przytrzymał mnie za lewy przegub. Wiedział, że nie wykorzystam prawej ręki.
-
Uspokój się.
-
Jestem SPOKOJNY!- Warknąłem w blat stołu. Mogłem się założyć, że przecząco
pokiwał głową. Znowu docisnął mnie do blatu.
-
Suyo starczy. To była moja wina.- Powiedział łagodzącym głosem Yujiro.
-
Zamilcz.- Powiedział chłodno. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
-
Już się uspokoiłem. Może mnie Sensei puścić.- Powiedziałem. Odczekałem chwilę a
jego zimna ręka zniknęła z mojego karku. Poczekałem jeszcze chwilę nim sam się
wyprostowałem. Przetarłem miejsce w którym mnie dotykał. Poprawiłem krzesło.
Wróciłem do wcześniejszej czynności jaką było bujanie się na tylnych nogach
krzesełka. Tak szybko jak zacząłem to robić tak szybko przestałem. Po pokoju rozniósł
się tępy huk uderzenia.- Za co tym razem?!- Zawołałem łapiąc się za tył głowy
kiedy dostałem od swojego Opiekuna.
-
Nie bujaj się.- Odpowiedział i usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.
-
Czekałem, aż to zrobisz.- Powiedział Toshio. Głowa mnie bolała. Będę miał guza.
Oddam mu! No przysięgam, że w końcu mu wpierdzielę. Milczałem. Gapiłem się na
blat stołu. Miałem wrażenie, że coś mi umknęło. Coś ważnego. Coś…
-
Mogę coś powiedzieć od siebie?- Zapytałem zerkając na zegarek.
-
Proszę.- Powiedział Torazo.
-
Na waszym miejscu zaniechałbym tego.- Powiedziałem wprost gapiąc się na blat
stołu.
-
Tego? Czyli czego? Nie rozumiem.- Odpowiedział. Spojrzałem na niego znad swoich
rzęs.
-
Jeżeli ktoś inny niż ja wejdzie do TEGO pomieszczenia pierwszy zostanie otruty.
A podać odtrutkę mogę tylko ja.- Powiedziałem. Popatrzeli po sobie. Toshio
wybiegł szybko z pokoju. Miałem rację.
-
Czy ty wiesz, co ty robisz?
-
A czy wy wiecie co wy chcecie zrobić?- Zapytałem.
-
Planujesz zabić naszych ludzi?
-
W przeciwieństwie do was nie złamałem prawa. Bez mojej zgody nikt tam nie
wejdzie.
A kto próbuje to oznaka, że ma na myśli włam.- Powiedziałem. Wzruszyłem ramionami. Wstałem
z siedzenia i zacząłem bez celu krążyć po pokoju.
A kto próbuje to oznaka, że ma na myśli włam.- Powiedziałem. Wzruszyłem ramionami. Wstałem
z siedzenia i zacząłem bez celu krążyć po pokoju.
**
20 minut później**
Toshio
wpadł do pokoju cały zziajany. Oddychał głęboko. Nie mówicie mi, że całą tą
drogę przebiegł w tę i z powrotem? Z jego lewego łuku brwiowego sączyła się po
woli krew. Co te bachory wyczyniają?
-
Zdążyłeś?- Zapytał Katsuyoshi patrząc na mnie uważnie.
-
Tak. Nawet nie zdążyli wejść do tej dzielnicy.
-
Słucham?- Zapytał zaskoczony. Spojrzał na niego.- Co ci się stało?
-
Kiedy do nich podszedłem dostałem nie wiadomo skąd i jak kamieniem w głowę. Tak
się dzieję za każdym razem kiedy próbują tam wejść…- Powiedział. Upadłem na
kolana łapiąc się za głowę i wstrzymując powietrzę na chwilę. Głowę rozsadzał
mi potworny ból. W uszach dzwoniło. Oczy zaszły mi mgłą. Zamknąłem je.
Przed
oczami ukazał mi się obraz niskiej dziewczyny. O szarych włosach sięgających
jej do brody i czerwonych wielkich oczach. Na uszach miała wielkie nauszniki.
Słuchawki? Ubrana w krótką spodniczkę w kolorze wypranego moro. Czarna koszulka
na ramiączkach.
Zakaszlałem
przeciągle odzyskując panowanie nad swoim ciałem. Spojrzałem na zegarek. Mam
niecałą minutę.
-
Nao… Nao…- Spojrzałem na Ryu-sensei który klęczał obok mnie.
-
Telefon…- Wycharczałem. Bolało mnie gardło. Uniosłem się na ociężałych nogach.
-
Słucham?
-
Potrzebny mi telefon na chwilę.- Odpowiedziałem. Popatrzyli po sobie.
Wiedziałem, że mi go nie dadzą.
-
Nie możesz go dostać.
-
Proszę.
-
Nao nie.
-
Błagam. Sensei.- Tym razem rozmawiałem ze swoim opiekunem. Przecząco pokiwałem
głową. Spojrzałem na zegarek. Pół minuty.- Błagam, Katsuyoshi-sensei.- Dodałem.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Wyciągnął swój telefon ignorując głośne sprzeciwy
innych. Podał mi go.
-
Proszę.
-
Niska dziewczyna. O szarych włosach sięgających jej do brody i czerwonych wielkich
oczach. Na uszach wielkie nauszniki. Słuchawki? Ubrana w krótką spodniczkę w kolorze
wypranego moro. Czarna koszulka na ramiączkach. Kto to taki?- Zapytałem
wchodząc w spis numerów.
-
Sakue. A co?- Zapytał zaskoczony Katsuyoshi. Nie odpowiedziałem tylko szybko
zabrałem się za wyszukiwanie numeru. Znalazłem go. Wybrałem numer i czekałem.
Po drugim sygnale ktoś odebrał. Po drugiej stronie panowała cisza.
-
To ja.- Powiedziałem. Głęboka ulga. Ktoś głośno wypuścił powietrze z płuc.
-
Nao-niichan.- Cichy szept ulgi do słuchawki. Znajomy głos. Wiedziałem, że to on
będzie rozmawiał.
-
Co wy znowu wyprawiacie do cholery jasnej?
-
Zrobimy wszystko aby cię odzyskać.
-
Ale przecież ja jestem ze swoim Opiekunem.
-
Nie kłam! Jesteś na przesłuchaniu!
-
Ja nie kła…
-
KŁAMIESZ!- Wydarł się do słuchawki. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.-
Kłamiesz…
-
Masz rację.
-
Zabiją cię?
-
Nie. Po przesłuchaniu wrócę do domu.
-
Skąd wiesz. Mogą cię zabić.
-
Nie zabiją mnie.
-
Obiecujesz?- Ciche pytanie. Niepewność w głosie. Uśmiechnąłem się do swoich
myśli zerkając na otaczających mnie ludzi.
-
Obiecuje.
-
Na co obiecujesz?
-
A na co mam obiecać?- Zapytałem. Wiedziałem, że bez tego czego oni chcą nie
mogę obiecać bo i tak mi nie uwierzą.
-
Że jeżeli nie wrócisz dzisiaj do domu to już nigdy nikogo nie uleczysz,
odgryziesz sobie język za kłamstwo, pokaleczysz całą twarz na środku naszej
dzielnicy, własnoręcznie zabijesz swojego Opiekuna a my będziemy mogli zająć
się Sakue.- Wyrecytował. Mogę się założyć, że stoi właśnie gdzieś w Brutusie
otoczony masą dzieciaków z kartką papieru w ręku i odczytuję przemyślane przez ostatnie
dwie godziny warunki obietnicy. Uśmiechnąłem się.
-
Obiecuje.
-
NIE! Powiedz na głos na co obiecujesz!
-
Ehem… Ja Naoki obiecuję, że jeżeli nie wrócę dzisiaj do domu to już nigdy
nikogo nie uleczę, odgryzę sobie język za kłamstwo, pokaleczę całą swoją twarz
na środku naszej dzielnicy, własnoręcznie zabije mojego Opiekuna a wy będziecie
się mogli… zająć Łowcą o imieniu Sakue.- Powiedziałem. Katsuyoshi upuścił
długopis który trzymał w ręku na podłogę. Spojrzał na mnie po woli. Jego mina
mówiła mi prawie wszystko. Nie byłem pewny czy uda mi się dożyć końca tej
rozmowy a co dopiero wyjść z tego pokoju do końca dnia dzisiejszego.
-
Czekamy tutaj na ciebie.- Po tych słowach połączenie zostało przerwane.
Wypuściłem głośno powietrze i zamykając oczy opuściłem rękę z telefonem w dół.
Otworzyłem oczy. Podszedłem do stolika odkładając na nim telefon mojego
Opiekuna. Czyjaś ciężka ręka uderzyła o moje ramię. Spojrzałem na nią z ukosa.
-
Co. To. Ma. Znaczyć?- Wycedził przez zaciśnięte zęby mój cudownie opanowany Opiekun,
któremu prawie, że piana z pyska ciekła. Wypuściłem głośno powietrze z płuc
chcąc mu wszystko na spokojnie wytłumaczyć.
-
Cho…- Urwałem kiedy złapał mnie za szyję i uniósł do góry odcinając mi dopływ
tlenu do płuc.
-
PYTAM SIĘ KURWA CO TO MA ZNACZYĆ?! CO TAM ROBI SAKUE?! JEŻELI COŚ SIĘ JEJ
STANIE TO CIĘ ZABIJĘ! JEŻELI STANIE SIĘ TAM COKOLWIEK JAKIEMUŚ CZŁONKOWI MOJEMU
ODDZIAŁU TO CIĘ DZIWAKU ZABIJE! SYN POJEBANYCH RODZICÓW I BRAT TEJ PARSZYWEJ
DZIWKI!!!- Wydzierał się na mnie nadal trzymając mnie
w powietrzu. Złapałem go za przegub ręki patrząc na niego odpływającymi z braku tlenu oczami. Raptownie upadłem na kolana. Złapałem głęboki oddech. Płuca i zgnieciona szyja bolały przy oddychaniu. Spojrzałem przed siebie tuląc do piersi ręce. Katsuyoshi był podtrzymywany przez Toshio, któremu z ust leciała krew. Musiał dostać. Wstałem otrzepując spodnie i oddychając z trudem.
w powietrzu. Złapałem go za przegub ręki patrząc na niego odpływającymi z braku tlenu oczami. Raptownie upadłem na kolana. Złapałem głęboki oddech. Płuca i zgnieciona szyja bolały przy oddychaniu. Spojrzałem przed siebie tuląc do piersi ręce. Katsuyoshi był podtrzymywany przez Toshio, któremu z ust leciała krew. Musiał dostać. Wstałem otrzepując spodnie i oddychając z trudem.
-
Jeżeli tak już sobie rozmawiamy, to może pogadamy sobie to twoim braciszku?-
Zapytałem. Toshio doskoczył do mnie aby zasłonić mi usta ale czyjaś ręka go
wyprzedziła. Upadłem na ziemię od silnego uderzenia. Moja głowa odbiła się od
posadzki. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
**10
minut później**
Szedłem
ulicami Strefy 22. Mijałem wielu znajomych ludzi. Odkłaniałem się na ich przywitania
ignorując całkowicie ich ciekawskie pytające spojrzenia. Gapili się na moją
twarz jakbym prawą część miał zdartą a na lewej widniał wielki siniak i
rozcięcie w kącikach ust.
No
w umie wyglądała tak, ale nie musieli się tak na mnie gapić. No a może gapili
się na ludzi, którzy szli za mną? Moją komisję? Nie wiem. Jak w ogóle do tego
doszło?
Pokiwałem kilka
razy głową ignorując wkurwiające mnie dzwonienie. Uniosłem się na drżących
rękach i ponownie wyrżnąłem głową o posadzkę kiedy łokcie załamały się z braku
sił. Ktoś próbował mi pomóc ale nie widziałem w całym tym zamieszaniu jakie
miałem w głowie kto to był.
- Spierdalaj!-
Warknąłem odtrącając rękę nieznanego Samarytanina. Uniosłem się ponownie
z pozytywnym skutkiem. Usiadłem na podłodze łapiąc się za obolałą głowę. Wsadziłem ją sobie między nogi czekając tak przez chwilę, po czym uniosłem się na chwiejnych nogach. Spojrzałem na niego. Tym razem podtrzymywały go cztery osoby.
z pozytywnym skutkiem. Usiadłem na podłodze łapiąc się za obolałą głowę. Wsadziłem ją sobie między nogi czekając tak przez chwilę, po czym uniosłem się na chwiejnych nogach. Spojrzałem na niego. Tym razem podtrzymywały go cztery osoby.
- Ma PAN rację
jestem dziwakiem, synem pojebanych rodziców i bratem tej parszywej dziwki, ale
cóż zrobię? Nic. Nie zmienię tego kim jestem i kim oni są. Więc niech mi tutaj
PAN nie pierdoli
i się w końcu ode mnie odjebie.- Odpowiedziałem i nie czekając na ich pozwolenie czy coś zabrałem swój plecak i ruszyłem w stronę drzwi. Toshio stanął przed nimi aby zagrodzić mi możliwość wyjścia. Wypuściłem głośno powietrze kiwając przecząco głową. Położyłem mu rękę na ramieniu i strzeliłem mu z kolanka w kroczę. Kiedy upadł jęcząc z bólu wyminąłem go i otworzyłem drzwi niknąc
w ciemnym korytarzu.
i się w końcu ode mnie odjebie.- Odpowiedziałem i nie czekając na ich pozwolenie czy coś zabrałem swój plecak i ruszyłem w stronę drzwi. Toshio stanął przed nimi aby zagrodzić mi możliwość wyjścia. Wypuściłem głośno powietrze kiwając przecząco głową. Położyłem mu rękę na ramieniu i strzeliłem mu z kolanka w kroczę. Kiedy upadł jęcząc z bólu wyminąłem go i otworzyłem drzwi niknąc
w ciemnym korytarzu.
Stanąłem
przed niewielkim straganem na rynku. Tuż za nim znajdowała się odosobniona
uliczka prowadząca do mojej dzielnicy.
-
W czym mogę pomóc?- Usłyszałem spod lady skrzeczący, ale przyjazny głos.
-
Joł.- Odpowiedziałem. Starsza kobiecina wyprostowała się gwałtownie i spojrzała
w moją stronę.
-
Nao skarbeńku tak daw… Jezusieńku co ci się stało drogi chłopczę?!- Krzyknęła
kiedy zobaczyła moją twarz. Zaśmiałem się zakłopotany drapiąc się po obolałej
głowie.
-
Biłem się w szkole.- Odpowiedziałem. Zerknęła zaciekawiona za moje plecy.
Wskazała na nich brodą. Pokiwałem przecząco głową.- Nie, nie z nimi. To znajomi
którzy eskortują mnie do domu abym się z nikim więcej nie bił.- Skłamałem
płynnie.
-
Z kim się tak pobiłeś?
-
A z takim jednym co źle mówił o moich rodzicach.- Powiedziałem. Pokiwała
przecząco głową.
-
Wygrałeś?
-
Ja? Nie przesadzaj Babciu, przecież wiesz jak ja się biję.
-
Wiem, dlatego się pytam czy wygrałeś?
-
Tym razem nie miałem tyle szczęścia.- Odpowiedziałem. Wyciągnąłem z kieszeni
spory zwitek pieniędzy.- To co zawsze w tej samej ilości.- Powiedziałem patrząc
na słodycze rozłożone na wystawie jej straganu.- A najlepiej wszystkiego po
trochu.
-
Znowu coś naskrobali?
-
Tak tylko troszkę.- Odpowiedziałem kiedy do wielkiego kosza zaczęła ładować
mase słodyczy. Kiedy skończyła spojrzała na mnie.
-
A ty czego byś życzył sobie dla siebie?
-
Wie Babcia, że po takich zakupach nie mam kasy aby sobie coś kupić.
-
Tym razem na koszt firmy dla mojego małego Skarbeńka.
-
To ja poproszę bezcenną rzecz.- Powiedziałem uśmiechając się szeroko. Spojrzała
na mnie
i podbiegła do mnie truchcikiem uśmiechając się szeroko. Stanęła na palcach i ucałowała mnie w oba policzki przytulając do siebie delikatnie. Ciepło i zapach jej ciała kojarzył mi się z domem.
i podbiegła do mnie truchcikiem uśmiechając się szeroko. Stanęła na palcach i ucałowała mnie w oba policzki przytulając do siebie delikatnie. Ciepło i zapach jej ciała kojarzył mi się z domem.
-
Dla ciebie wszystko.- Powiedziała.
-
Dziękuje.
-
Nie bij się więcej.
-
Postaram się.
-
Kosz możecie przynieść pod koniec tygodnia.
-
Dobrze.- Powiedziałem ubierając kosz na plecy. Pomachała mi kiedy odchodziłem. Uśmiechnąłem
się szeroko mrużąc przy tym oczy i odmachałem do niej. Kiedy tylko odwróciłem
się do niej plecami na mojej twarzy wystąpił grymas bólu. Spoważniałem.
**5
minut później**
Wszedłem
do naszej dzielnicy niosąc na plecach wielki kosz. Uniosłem rękę do góry na
znak, że mają we mnie niczym nie rzucać. Odstawiłem kosz na ziemi i rozejrzałem
się dookoła. Nikogo tutaj nie było. Ale wiedziałem, że to tylko przykrywka. Zostałem
powalony na ziemię przez trzy małe ciałka, które wyskoczyły nie wiadomo skąd.
Zaśmiałem się cicho.
-
Niichan! Niichan!- Przekrzykiwali się wzajemnie.
-
Już, już. Zgniatacie mnie.
-
Niichan! Wiesz czego się nauczyłem ostatnio?
-
Nao-niichan! Dlaczego tak długo nie wracałeś?!- Chłopcy przekrzykiwali się
wzajemnie.
-
Naoki-nii-sama?- Mała dziewczyna na oko trzy latka o blond włosach i oczach tak
błękitnych że brawie iż białych oczach pogłaskała mnie delikatnie po zranionej
twarzy. Uśmiechnąłem się do niej wtulając się do jej rączki.
-
Tak Maleńka?
-
Dajcie spokój Nao-niichan niech wstanie a nie go torturujecie.- Powiedział
właściciel głosu
z którym rozmawiałem przez telefon. Spojrzałem na niego uśmiechając się delikatnie. Izo podał mi rękę przyglądając się mojej twarzy.
z którym rozmawiałem przez telefon. Spojrzałem na niego uśmiechając się delikatnie. Izo podał mi rękę przyglądając się mojej twarzy.
-
To nic takiego.
-
Nic takiego?!
-
Nie krzycz. Głowa mnie boli.
-
Czy ktoś cię zbadał?
-
Sam to zrobię jak wejdę do domu.
-
Ale Nao-niichan…
-
Izo. Wystarczy.- Powiedziałem. Spojrzał na mnie i wtulił się w moje ramiona.
Dałbym wszystko aby móc się teraz odwrócić i zobaczyć min moich towarzyszy
wędrówki. Poklepałem go po ramieniu.- No już… już. Przecież wróciłem.
Obiecałem…
-
Obiecałeś…
-
Tak obiecałem. A ja obietnic zawsze dotrzymuje.
-
Dotrzymujesz.
-
Tak.- Powiedziałem.- Izo… gdzie jest ta kobieta?- Zapytałem niepewnie. Spojrzał
na mnie
i wytarł o smarkany nos w rękaw.
i wytarł o smarkany nos w rękaw.
-
Tam.- Odpowiedział wskazując głową w bok. Zza zakrętu wyłoniła się owa
dziewczyna śmiejąc się głośno i ciągnąc za sobą kilka dzieciaków uczepionych
jej pleców i nóg. Nie mogła się od nich uwolnić.
-
Sakue?- Zapytał zaskoczony Toshio. Spojrzała na nich delikatnie zmieszana.
-
Wystarczy.- Powiedziałem i znowu zostałem przygnieciony masą małych ciałek.
Zaśmiałem się masując sobie i tak obolałą już głowę. Sakue podeszła do swoich
towarzyszy szybkim i pewnym krokiem. Rzuciła na mnie tylko okiem.
-
Złaźcie z niego.- Izo odciągał dzieciaki nieudolnym ruchem.
-
Dobra. A teraz które z was uderzyło tego tam idiotę kamieniem?- Zapytałem
poważnym głosem wskazując na Toshio. Drgnął konwulsyjnie. Prawie połowa
dzieciaków jak jeden mąż uniosła ręce do góry.- Dobra. Więc wam wszystkim
zabiorę po jakimś jednym słodyczy.- Dodałem przyciągając do siebie kosz i
podając go Izo aby rozważnie podzielił to między wszystkich. Ci co podnieśli
ręce zabuczeli zawiedzeni.
-
Nao-niisama?- Ktoś pociągnął mnie za rękaw bluzki. Spojrzałem w dół. Owa mała
dziewczynka.
-
Tak?
-
Coś się stało?
-
Nie. A dlaczego pytasz?
-
Bo wyglądasz na smutnego.- Odpowiedziała. Uklęknąłem przed nią i uśmiechnąłem
się do niej głaskając ją po głowie.
-
Musi ci się wydawać.
-
Nao-niisama.- Położyła mi delikatnie rękę na policzku.- Boli?
-
Troszkę.- Odpowiedziałem szczerze. Złapała mnie mocno za rękę.
-
Bólu, bólu zgiń!- Powtarzała tak w kółko w zabawny sposób wymachując rączkami.
Uśmiechnąłem się do niej.- Boli?
-
Już nie. Dziękuje.- Powiedziałem i przytuliłem ją do siebie. Objęła mnie mocno
za szyję.
-
Możesz płakać. Płacz to nie wstyd.
-
Wszystko w porządku… nic mi… hyk… nie… hyk, uu…- Zacząłem po woli płakać
wtulony w jej małe ciałko. Nie mogłem nad sobą zapanować. Tak dawno nie
płakałem. Płakałem tak mocno nie mogąc znaleźć w tym miejscu luki na
zaczerpnięcie się powietrzem, że aż robiłem się siny na twarzy. Głaskała mnie
delikatnie po głowie. Po chwili poczułem jak masa małych rączek owija się
dookoła mojego ciała.
-
Niichan. Coś się stało?- Zapytał jeden z chłopców.
-
T-tak.- Zaszlochałem. Wiedziałem, że nie powinienem był pokazywać im się od tej
strony, ale nie mogłem się powstrzymać.
-
Ktoś coś ci powiedział?- Zapytał inny chłopiec.
-
Taak.
-
Co ci powiedzieli?
-
Powiedzieli mi, że jestem… złym człowiekiem.- Zapłakałem. Dziewczynka
przytuliła mnie jeszcze mocniej.
-
To nie prawda. Nao-niichan jest najlepszym człowiekiem na świecie!- Zawołała. Uśmiechnąłem
się delikatnie.
-
To oni cię tak urządzili. Ci co tak powiedzieli?- Zapytał inny chłopiec.
-
Taak.
-
Trzeba było im oddać!
-
Tak nie wolno! Bić kogoś tak dobrego!
-
Pobij ich!
-
Też ich obraź!
-
Wiem! Powiedz o wszystkim swojemu Opiekunowi.- Powiedziała dziewczynka. Momentalnie
przestałem płakać chociaż łzy nadal zaczęły lecieć po mojej twarzy. Zerknąłem z
ukosa na tych którzy tutaj ze mną przyszli. Unikali mojego spojrzenia.
Katsuyoshi wpatrywał się w swoje buty.
-
Powiem. Powiem mu wszystko.
-
On na pewno ci pomoże.
-
Pomoże…
-
W końcu twój Opiekun musi być najlepszy skoro to twój Opiekun.
-
Tak… jest… najlepszy.
-
Nie wymienisz go?
-
Przenigdy… ponieważ to mój Opiekun.
-
Naoki…- Izo stanął przy mnie kładąc mi rękę na ramieniu. Uśmiechnąłem się do
niego szeroko zamykając przy tym oczy. Może być tylko lepiej, prawda??
***************************************************************************
Tak właśnie dorzucając ten rozdział skapnęłam się, że w pierwowzorze były to dwa rozdziały które bardzą wstrząsnęły mną- autorką, ale nie wiem jak wyglądają teraz. Ok. zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. A kolejny jaki się tutaj pojawi będzie nosił tytuł:
6. „Egzaminy. Unikanie. Tajemnica.”
6
rozdział ten pojawi się w pierwszej połowie września.
Pozdrawiam:)
Gizi03031
Ouu... Po prostu boski ^^ I taki dłuuugii. Yay.
OdpowiedzUsuńNAjlepsza końcówka miny im zrzedły. A Katsuyoshi niech teraz przeprasza swojego podopiecznego, najlepiej jakimiś buziakami albo cuś (*q*) Yaoistka mode on :D Teraz mam taką chętkę przeczytać już 6 rozdział, że ojejku xDDD
A i przepraszam za moje lenistwo, ale od razu tutaj napiszę, że Enmba i Yuui byli powalający, jestem ciekawa jak Em-kun będzie zachowywał po tym "zdarzeniu" Boże napaliłam się, i mam czekać do września?! Jak ty możesz mnie tak karać?
Ale co tam i tak Cię kocham :P
Nialla-chan
Hej,
OdpowiedzUsuńdroga autorko rozdział jest boski.... poznaliśmy trochę bardziej Nao..... och opatrzył swojego senseia, choć naraził się tym samym na problemy.... no ale nie mógł go tak zostawić.... przesłuchanie wyszło rewelacyjnie, czyżby Nao miał wizję.... jak widać jest bardzo ważną osobą w tej dzielnicy, wszystkie dzieciaki go szanują i zorganizowali akcję, aby do nich wrócił.... Och ja też chętnie bym zobaczyła minę tych wszystkich ludzi jak zobaczyli jak dzieciaki się pytają czy nic mu nie jest, i dlaczego jest smutny, tak unikali jego wzroku wszyscy.... A jeszcze jak padło, żeby o wszystkim powiedział swojemu senseiowi....
Dużo, dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
To było świetne :D Teksty Naokiego powalają haha :D Nie chce mi się ich wszystkich pisać, ale były świetne :D I koniec też... Przeczytałam ten koniec i myślę " Teraz się kurwa wstydź, żeś mu zajebał( o katsuyoshi'm :D )" :D Shina
OdpowiedzUsuńMam wielki szacunek dla Nao. Jednej z lepszych głównych bohaterów o jakimkolwiek kiedykolwiek przeczytałam. I ten niesamowity talent i opiekuńczość.
OdpowiedzUsuńOn naprawdę jest fantastyczny!
Trzymaj się Nao :3