a teraz cóż... zapraszam do czytania:D
******************************************************************
Tak
w minimalnie, wielkim skrócie, że tak to ujmę znowu zacząłem chodzić do szkoły.
Dlaczego znowu? Ponieważ od prawie dwóch tygodni się w niej nie pojawiałem.
Doi’owi i Gihei’owi wciskałem kity, że nie chcę się tam pojawiać z bardziej
obitą mordą niż to ustawa przewiduję więc dali mi spokój. A poza tym wtedy
właśnie wypadał TEN okres dla naszej dzielnicy. Ten kiedy to zaczyna brakować
jedzenia i młodsi, którzy nie chodzą do szkoły mają przekichane. Zostawałem
więc w domu i oddawałem jak mogłem swoje racje żywnościowe tym najbardziej
potrzebującym. Oczywiście później kłamałem w domu, że wszystko zjadłem tak jak
zostało dla mnie dzień wcześniej przygotowane. Sam podawałem sobie kroplówki
aby jakoś przetrwać do końca tego okresu. Ale oczywiście wtedy na chatę musiał
mi się wpakować Toshio, który z dziwnych powodów zaczął wciskać we mnie
jedzenie i picie i w ogóle nie wiem nawet dlaczego zacząłem się z nim kłócić,
kiedy do domu weszli moi współlokatorzy zobaczywszy kroplówkę również zaczęli
się na mnie wydzierać, a kiedy chciałem zwiać do siebie okazało się, że
przyprowadzili mi gościa. Mojego Opiekuna. Nie to wcale nie jest opowieść
jakiegoś dennego koszmaru tylko moje najprawdziwsze przeżycia. Otóż po
spotkaniu z Opiekunem, który powiedział, że gówno go obchodzi czy się głodzę,
czy mam na niego focha mam po prostu chodzić do szkoły czy mi się to podoba czy
też nie.
I
tak nastał dzień dzisiejszy a ja stoję przed drzwiami jego gabinetu, a raczej
one są za mną i myślę gdzie by tutaj teraz pójść. Dostałem od niego list z
wyrokiem jaki mnie czekał za to, że byłem Czarnym Medykiem. Miałem do
odpracowania 180 godzin prac społecznych w naszym Strefowym Szpitalu jak i mam
zakaz wykonywania jakich kolwiek zabiegów bez nadzoru innego medyka (prawnego
oczywiście) aż do ukończenia przeze mnie szkoły. Pokręciłem przeczą głową.
Poryci są ci ludzie.
W
szpitalu pierwszy raz mam się wstawić pod koniec tego tygodnia.
^^~^^
Jeden
z egzaminatorów spojrzał na mnie zaskoczony, kiedy oddałem arkusz 40 minut po
zaczęciu egzaminu. Wzruszyłem ramionami wychodząc z Sali. Nie musiałem tutaj
siedzieć. Postanowiłem skorzystać z czasu jaki w ten sposób zdobyłem i pospać
sobie trochę przed powrotem do domu. Musiałem poczekać na chłopaków.
Obiecaliśmy sobie, że wrócimy dzisiaj do domu razem.
-
Naora? Ty już skończyłaś?- Zapytałem zaskoczony zarzucając rękę na ramię
dziewczyny siedzącej na ławeczce niedaleko granicy pomiędzy terenem szkoły a
ulicami miasta. Odwróciła się w moją stronę. Nie miała na sobie mundurka. W
prawdzie była podobna do Naora, ale miała związane włosy. Za późno
zorientowałem się co zrobiłem. Upadłem przed nią na kolana.- Najmocniej proszę
o wybaczenie! Nie miałem prawa dotykać twego ciała!- Zawołałem. Nie dziwię się,
że pomyliłem ją z Naora. Są do siebie cholernie podobni, a co za tym idzie
muszą być spokrewnieni, więc to musi być jej siostra, która według tego co się
dowiedziałem była Wybrańcem. A ja właśnie jak gdyby nigdy nic dotknąłem jej
ciała.
-
Znasz moją siostrę?
-
Tak.
-
Skąd?
-
Poznaliśmy się w szkolę.
-
Naora chodzi do szkoły?
-
Tak.- Odpowiedziałem patrząc ciągle na nawet interesujące wzorki wyryte na
kamiennej posadzce naszej Sfery.
-
Um… nie musisz przede mną klękać.
-
Muszę.- Odpowiedziałem.
-
Powiem tak. Nie życzę sobie abyś przede mną klękał.- Dodała. Usiadłem więc
sobie wygodnie przed nią, ale nie koło niej. Tacy jak ja muszą znać swoje
miejsce w starciu z kimś takim jak ona. Mogę dać sobie rękę uciąć, że nawet
Łowca musiałby się tak zachować.- Ty jesteś…?
-
Naoki. Ale wszyscy mówią na mnie Nao.- Odpowiedziałem.
-
Miło mi. Możesz mi mówić… Mami.- Powiedziała. Spojrzałem na nią zaskoczony.-
Wiem, że może cię to dziwić, ale nic tak na dobrą rękę nas nie różni. Teraz
jestem zwykłym uczniem zdającym egzamin w swojej szkole.
-
Um… zwykły uczeń miałby na sobie mundurek.- Powiedziałem cicho. Uśmiechnęła się
do mnie tylko. Odwróciłem się gwałtownie za siebie blokując cudzą pięść tuż
przed swoją twarzą.
-
Skąd wiedziałeś?- Izo uśmiechnął się wrednie.
-
Wyczułem twój zapach już dawno. Takiego smrodu…- Złapałem jego kolejną rękę.
-
Chcesz dostać?- Warknął. Zaśmiałem się cicho puszczając jego ręcę.
-
Nie dzisiaj. Po ostatnim jeszcze nie doszedłem do siebie.- Powiedziałem.
Zerknął za mnie i oniemiały skłonił się przed Mami. I mieliśmy powtórkę z
rozrywki. Po kilku minutach siedział koło mnie.- Czego chcesz?
-
Masz.- Wręczył mi żółtą kopertę. Odebrałem ją drżącą ręką. Otworzyłem ją bez
słowa. Spojrzałem na bardzo dobrze znane sobie pismo.
Dzisiaj obiad możesz
zjeść na stołówce.
Po zajęciach wychodzę
na powierzchnię. Nie będzie
mnie kilka dni. Obiady jesz u mnie w gabinecie sam.
Masz się zachowywać
i nie przynieść mi wstydu, jak nie…
ZABIJĘ CIĘ!!
Katsuyoshi.
P.S. Lepiej abyś
nie oblał egzaminów i masz się
stawiać
w szpitalu w ramach odbębnienia aresztu.
w szpitalu w ramach odbębnienia aresztu.
Wypuściłem
głośno powietrze z płuc i schowałem list do kieszeni spodni.
-
Co chciał?
-
Przypomnieć mi o obiedzie. O tym, że nie będzie go kilka dni. I poprosił mnie
abym nie zawalił egzaminów.- Powiedziałem. Spojrzał na mnie zaskoczony.
-
Poprosił? Na serio to zrobił?- Zapytał. Spojrzałem na niego z żalem.
-
Proszę ja ciebie. Znasz go dłużej niż ja.- Powiedziałem.
-
No tak.- Odpowiedział. Zaśmiał się. Skłonił się przed Mami, mnie uderzył w
ramię i odszedł pogwizdując sobie cicho pod nosem.
^^~^^
Do
szpitala postanowiłem pójść wcześniej. Przecież nie mam MA-logi ani obowiązku
zostawiania po lekcjach na gadkę szmatkę a’la Opiekun. Więc szybciej odbębnię
ten durny areszt czy jakby to nazwać. Siedziałem na plastikowych krzesełkach
otoczony zielono-białymi kafelkami, chorymi, ludźmi w białych kiltach. Po
prostu szpital. Inaczej tego nazwać nie mogę. Na korytarz wyszła kobieta której
wcześniej podałem kopertę z nakazem sądowym i poprosiła mnie do gabinetu
dyrektora szpitala. Wszedłem tam i prychnąłem cicho pod nosem.
-
Dlaczego mnie to nie dziwi?- Zapytałem patrząc na Ryu-sensei’a. Spojrzał na mnie
i nakazał mi gestem ręki usiąść w fotelu.
i nakazał mi gestem ręki usiąść w fotelu.
-
Z tego co wiem areszt ma się odbyć dopiero za tydzień??
-
Mój Opiekun jest nieobecny. Więc zamiast marnować czas na nic nie robieniu wolę
jak najszybciej wyrobić te godziny i mieć święty spokój.- Powiedziałem.
Przyglądał mi się z uwagą.
-
Wiesz co będziesz robić?
-
Nie.
-
Jak to nie? Suyo miał ci wszystko przekazać.- Powiedział. Zaśmiałem się cicho.
-
Proszę mi wybaczyć moje zachowanie. Jakby to Panu powiedzieć??- Zamyśliłem się
drapiąc się teatralnie po brodzie. Uniosłem palec wskazujący prawej ręki do
góry na znak, że znalazłem odpowiedź.- Mamy ciche dni.
-
Jak w małżeństwie.- Zadrwił.
-
Patologicznej rodzinie.- Poprawiłem go. Pokiwał głową na znak, że rozumie o co
mi chodzi.
-Twoim
zadaniem będzie chodzenie tam gdzie cię będą potrzebować i robić wszystko co ci
każe każda osoba pracująca na terenie szpitala. Od sprzątania po uczestnictwo w
operacjach jeżeli będzie tego taka konieczność. Do póki nie pojawi się z
powrotem twój Opiekun możesz przychodzić na odbębnienie tej kary. Z tego co
wiem nie będzie go dwa tygodnie. Więc jak będziesz tutaj przychodził przez te
dwa tygodnie to będziesz miał do przodu 12 godzin. Później po zajęciach do
20-stej masz się tutaj zjawiać więc to będzie sześć godzin. I jedną godzinę
przed zajęciami. To po odjęciu tych dwunastu godzin będziesz się musiał tutaj
pojawiać przez 24 dni. Pasuje ci taki układ?
-
A może nie pasować?- Zapytałem sarkastycznie zapisując dokładnie to co mi
powiedział.
-
Coś czuje, że ty rozplanowałbyś to sobie inaczej.
-
Przez piętnaście dni bym przychodził na dwanaście godzin.
-
A szkoła?
-
Nie chodziłbym do niej.
-
Odpada.- Powiedział kategorycznie. Zaśmiałem się cicho.
-
Wiem przecież.- Odpowiedziałem wychodząc z jego gabinetu.
^^~^^
Zostało
mi jeszcze sto godzin do odbębnienia w tym cholernym szpitalu. Nic innego nie
poradzę jak chodzić tam potulnie i starać się robić co mi każą. A robiłem
dosłownie wszystko. Jak nigdy potrafiłem naprawić zepsuty czajnik, zacerować
spodnie oraz zreperować radio. Uczyłem się nawet gotować. Tam gdzie padło moje
imię tam pojawiałem się ja.
Odwołali
mi właśnie dwie godziny EPTA, więc chciałem zagadać z Ryu-sensei’em czy mógłbym
już teraz pójść do szpitala i odbębnić to razem z dwiema godzinami MA-logi oraz
dwiema godzinami Spotkania z Opiekunem. Zajrzałem do jego klasy w której
przeważnie jego podopieczni jedli z nim obiad. Nikogo tam nie było. W sumie go
tam nie było. Tak to klasa była pełna. Wzruszyłem ramionami. Może siedzi u
siebie w gabinecie. Poszedłem tam. Aby dostać się do jego gabinetu musiałem
przejść na koniec korytarza. Przejść przez zaplecze jego klasy, później przez
jego klasę i dopiero tam na samym jej końcu znajdowały się drzwi do jego
gabinetu.
Moja
wędrówka zatrzymała się już na zapleczu jego klasy. Już dawno przyzwyczaiłem
się do tego co się w nim znajdowało. Pełno słoi z jakimiś szkieletami, chyba
zwierzętami. Nie wiem z czym. Po porostu z czymś. Przystanąłem z ręką wyciągniętą w stronę
klamki. Z wnętrza jego klasy wydobywało się cichutkie łkanie. Tak dobrze mi
znane. Już nie wiem ile razy słyszałem je nocami
w swoim domu. Gihei. Już chciałem otworzyć klasę kiedy usłyszałem coś jeszcze. Cichy szept mówiący mu: „Uspokój się. Będzie dobrze. Ciii. Nie płacz już.” To z kolei mówił Ryu. Ale Gihei nie przestawał płakać. Do jego płaczu doszło dziwne szuranie oraz stłumione dźwięki jakby ktoś okładał go cały czas pięścią w brzuch a on zakrywał sobie usta by nikt tego nie usłyszał. I coś jeszcze. Dźwięk nie znany mi ale jakiś taki znajomy. Kojarzący mi się z czymś. Z… dzieciństwem. Pamiętam jak za gówniarza mieliśmy zabawę w Brutusie. Jedzenie suchego chleba i zamaczanie palców w słoiku dżemu aby po chwili móc je oblizać. Co takie zasysające powietrze ciapnięcie. Albo jedzenie zupy
w dość hałaśliwy i niekulturalny sposób. Mlaskając.
w swoim domu. Gihei. Już chciałem otworzyć klasę kiedy usłyszałem coś jeszcze. Cichy szept mówiący mu: „Uspokój się. Będzie dobrze. Ciii. Nie płacz już.” To z kolei mówił Ryu. Ale Gihei nie przestawał płakać. Do jego płaczu doszło dziwne szuranie oraz stłumione dźwięki jakby ktoś okładał go cały czas pięścią w brzuch a on zakrywał sobie usta by nikt tego nie usłyszał. I coś jeszcze. Dźwięk nie znany mi ale jakiś taki znajomy. Kojarzący mi się z czymś. Z… dzieciństwem. Pamiętam jak za gówniarza mieliśmy zabawę w Brutusie. Jedzenie suchego chleba i zamaczanie palców w słoiku dżemu aby po chwili móc je oblizać. Co takie zasysające powietrze ciapnięcie. Albo jedzenie zupy
w dość hałaśliwy i niekulturalny sposób. Mlaskając.
Prędzej
dawanie dupy a nie jedzenie zupy.
Usłyszałem
w głowie drwiący głos. Zabrałem rękę w ostatniej chwili przed kolcem jadowym
Gwiazdeczki. Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem pospiesznie z tego
pomieszczenia, później korytarzem do schodów prowadzących w dół. Do drzwi wyjściowych
w których na kogoś wpadłem, ale nawet nie zwróciłem uwagi na kogo. Pędziłem ile
sił w nogach jak najdalej od tej klasy i od nich. Szukałem czegoś. Kogoś.
Dojrzałem jego przesłodzony łeb już daleko w tłumie. Rozpędziłem się
i uwieszając się jego szyi wciągnąłem go w ciemny zaułek. Wagary sobie robi! Chciał mnie uderzyć, ale moja mina chyba powiedziała mu na czym stoi.
i uwieszając się jego szyi wciągnąłem go w ciemny zaułek. Wagary sobie robi! Chciał mnie uderzyć, ale moja mina chyba powiedziała mu na czym stoi.
-
Nao…?
-
Izo… zabierz mnie.- Poprosiłem. Usłyszałem za swoimi plecami szurnięcie. Nie odwróciłem
się. Wiedziałem kto mu towarzyszył.
-
Gdzie?- Zapytał próbując się ode mnie odsunąć. Złapałem go mocno za ramiona i
oparłem czoło na jego bark.
-
Zabierz mnie.
-
Nao kurwa mów wyraźniej. Naćpałeś się czegoś czy jaki…- Urwał kiedy spojrzałem
na niego przerażonym spojrzeniem. Już kiedyś widział taką moją twarz.
-
Zabierz mnie… TAM.- Rozkazałem. Pokręcił przecząco głową.- Izo!
-
Nie. Nie zabiorę cię TAM.
-
Obiecałeś!
-
Wtedy tak. Teraz ta obietnica nie obowiązuje.
-
To radź sobie sam.- Odwróciłem się drżącymi rękoma łapiąc marynarkę mundurka.
Puknąłem się kilka razy w głowę.- Myśl, myśl, myśl…- Musiałem wymyślić coś
innego jeżeli on mi nie chce pomóc.
-
Poczekaj.- Jou położył mi rękę na ramieniu.- Izo to zrobi.
-
JOU!!- Izo uderzył go w głowę.- Nie słyszysz, że tego nie zrobię!
-
IZO!- Jou uciszył go jednym słowem.- Zabierzesz tam Nao jeżeli nadal chcesz
robić to co robisz.
-
Sam sobie poradzę.
-
Ale on już nie.- Powiedział ciągnąc mnie za sobą i przytulając moją spanikowaną
twarz do swojego boku ukrywając ją przed ciekawskimi spojrzeniami innych
mieszkańców naszej Sfery. Izo rzucił na moją głowę swoją marynarkę.
-
Za pół godziny po ciebie przyjdę. Umyj się i zabierz to co chcesz wziąć ze
sobą. Więcej czasu ci nie dam. Kiwnąłem twierdząco głową. Więcej czasu nie
potrzebowałem.
^^~^^
Szedłem
w to miejsce już drugi raz. I tak jak za pierwszym razem nie widziałem gdzie
idę. Izo zawiązał mi oczy i zatkał uszy prowadząc mnie za rękę w miejsce
którego teraz najbardziej potrzebowałem. Ciche miejsce bez ludzi gdzie mógłbym
w spokoju pomyśleć, pobyć sam, uciec. Coś się zmieniło. Temperatura stała się
chłodniejsza. Powietrze cięższe, wilgotniejsze. Byliśmy na miejscu. Izo
ściągnął mi z oczu opaskę oraz odsłonił uszy. Spojrzał na mnie.
-
Ile czasu tym razem?
-
Tydzień.
-
Biorę na ciebie poprawkę. Będę za jedenaście dni.
-
Ok.
-
Mówię tak tylko abyś zaczął normalnieć już po tygodniu.
-
Ok.
-
Przyniosłem tutaj wcześniej kilka baniaków czystej wody, przenośną lodówkę z
jakimś żarciem oraz koc i poduszkę. Masz dwie latarki z nowymi bateriami. Jak
się skończą to tam gdzie zawsze masz zapałki i świeczki. Dwie lamy naftowe.
-
Wiem. Pamiętam.
-
Masz też tutaj świeże jedzenie na dzisiaj. Masz to dzisiaj zjeść.
-
Rozumiem.
-
Zamknę cię od zewnątrz.
-
Rozumiem.
-
Idę.
-
Ok.
-
Przeżyj.- Mruknął pod nosem i wyszedł niknąc w krętych korytarzach pewnej
jaskini. Odczekałem chwilę po czym wypuściłem głośno powietrze. Wziąłem latarkę
do ręki, kawałek chleba z serem w zęby i ruszyłem przed siebie mijając stare,
drewniane łóżko i stół z dwoma krzesłami. Wyszedłem za róg. Pamiętałem to
pomieszczenie bardzo dobrze. Trafiłem idealnie.
^^~^^
Szklana
butelka, którą właśnie opróżniłem stuknęła o jedną z wielu które straciły rację
bytu od kiedy się tutaj pojawiłem. Śmierdzący odór alkoholu roznosił się po
całej jaskini. Już nawet nie wstawałem z tego miejsca w którym chlałem nie wiem
już który dzień z kolei. Kiedyś Izo zabrał mnie tutaj jak zacząłem słyszeć
głosy w głowie. Byłem przerażony. Bałem się. Pokazał mi to miejsce w taki sam
sposób jak teraz. Zamknął mnie tutaj na dwa dni. Żadne z nas nie wiedziało skąd
się wzięło tutaj takie miejsce. Półki po sam sufit wypełnione różnego rodzaju
butelkami z alkoholem.
Eh…
Izo… co ja bym zrobił bez tego szurniętego gościa?? Wiele osób myśli, że jest
wredną suką (po części mają rację), ale nie znają go tak dobrze jak ja. To dla
mnie Izo jest taki jaki jest. Wredny, brutalny, pyskaty, chamski. Na moją
prośbę, polecenie. Nie wiem jak to nazwać. Ale robi to o co go poprosiłem jak
mieliśmy po sześć lat a on podszedł do mnie i powiedział „Uczyń ze mnie
AS-Medyka.” Zgodziłem się stawiając kilka warunków. Wypełnia je do dzisiaj.
Jeden z głównych warunków: Nikt spoza Brutusa nie może się dowiedzieć o tym co
nas naprawdę łączy.
Przestrzegał
tej zasady. Jak dla mnie czasami nawet za bardzo łamiąc mi nos przy znęcaniu
się nade mną. Ale dzięki tym zabiegom obaj byliśmy pewni- nikt nie uwierzy w
to, że on może mi pomóc i vice versa.
Ogarnąłeś
już downa?
Znowu to robisz?
Co?
Już ty dobrze
wiesz.
Pilnuje
abyś za dużo nie wypił.
Nie jestem już
dzieckiem.
Po
tym co tutaj teraz widzę, nie mogę tego przyznać.
Weź spadaj.
Powiedz
mi o co ci znowu chodzi?
Nie twoja sprawa
więc się w nią nie mieszaj.
Wpędzisz
się w kłopoty wiesz.
Weź się w końcu
odjeb.
Eh…
Głos
zniknął chociaż wiedziałem, że jego właściciel nadal tam jest. Jakbym mógł to
bym sobie mózg wyrwał z łepetyny aby nie musieć go więcej słuchać. Moich uszu
doszedł ledwo słyszalny przeraźliwy dźwięk syreny. Jak się nie mylę drugiego
stopnia. Kogoś szukają. Zaśmiałem się cicho wyobrażając sobie, że to mnie
szukają. Dzici Brutusa znikają na kilka tygodni i nikt ich nie szuka a mnie nie
ma… ileś tam dni więc to nie możliwe aby to mnie szukali. Zaśmiałem się
głośniej. Nie ma mowy.
^^~^^
Ogarnąłem
butelki tego co wypiłem. Zjadłem a raczej przegryzłem coś z lodówki co mi
jeszcze zostało. Przemyłem twarz i ręce. Wykąpie się jak wrócę do domu.
Zasłałem łóżko. Wpakowałem do buzi kilka miętówek kiedy do jaskini wszedł Izo.
Miał czujne, rozbiegane spojrzenie.
-
Co jest??- Zapytałem. Rzucił w moją stronę czarny płaszcz, opaskę na oczy i
uszy.
-
Streszczaj się. Nie mamy czasu.
-
Izo?
-
Kurwa! Szuka cię pół miasta.- Syknął na mnie. Spojrzałem na niego zaskoczony.-
Za godzinę zaczyna się obchód naszej dzielnicy. Więc muszę do tego czasu wrócić
do domu. Jak mnie tam nie będzie to cię zabiję naleśnikiem. Zobaczysz.-
Zagroził mi. Kiwnąłem głowa i ubrałem opaskę na oczy oraz uszy. Naciągnął na
mnie płaszcz. Złapał mnie za rękę i wybiegł ze mną z jaskini. Ciągnął mnie w różne
strony. Po jakiś pięciu minutach truchtu ściągnął mi z oczu opaskę oraz z uszu.
-
Dlaczego…?
-
Musimy biec. Te ulice już znasz. Nie pozwól aby ktokolwiek cię zobaczył. Jeżeli
ktoś cię zobaczy zostawię cię na ulicy i sam ucieknę.
-
Nie zapominaj do kogo mówisz.
-
Pamiętam, ale wiesz to już nie dorosły sklepikarz któremu zajebałeś jabłko cię
szuka tylko Łowcy, Nauczyciele i sam Bóg jeden wie kto jeszcze.
-
…- Uniosłem brwi do góry. Biegłem za nim chowając się w cieniu.
-
Poukładałeś sobie wszystko w głowie.
-
Tak.
-
Już więcej cię tam nie zabiorę więc nawet mnie o to nie proś.
-
To poproszę Jou.
-
Nie zaprowadzi cię.
-
Dlaczego?
-
Bo tylko ja znam drogę do tamtego miejsca.
-
Sprytny jesteś.
-
Też. Przezorny.- Dodał wpychając mnie w jakąś ciemną uliczkę. Wiedziałem gdzie
wyjdziemy. Po chwili moim oczom ukazał się tył mojego domku.- Tutaj się
rozdzielamy. Radź sobie sam.
-
Nie daj się złapać.
-
Prędzej ciebie złapią niż mnie.- Pokazał mi język i pognał w stronę swojego
domu zerkając na zegarek. Podszedłem do okien kuchni zaglądając do niej. We
wnętrzu domu panował półmrok. Wśliznąłem się do środka przed uchylone okno
kuchni. Cicho na palcach udałem się do łazienki zabierając po drodze jabłko.
Napuściłem najciszej jak potrafiłem wodę do wanny. Rozebrałem się i zanurzyłem
w ciepłej wodzie szorując swoje włosy i ciało po kilka razy aż do czerwoności.
Tak aż zaczęła szczypać boląca skóra. Wyszedłem z wanny. Wytarłem się starannie
ręcznikiem i wciskając się w bokserki, krótkie spodenki oraz luźną koszulkę
spojrzałem na swoje odbicie lustrzane. Blada gęba, sine wory pod oczami. Umyłem
żeby dwa razy mocno szorując. Rozczesałem długie włosy i związałem w luźnego
warkocza. Nalałem ponownie wodę do wanny ale teraz mniej i wrzuciłem do niej
ciuchy w których pojawiłem się w domu. Wyszedłem z łazienki. Zajrzałem do
salonu. W domu było stanowczo za zimno. Ktoś musiał zostawić otwarte okno. Tak
szybko jak tam wszedłem tak szybko zapragnąłem opuścić to miejsce. Na naszej
kanapie jak gdyby nigdy nic spał sobie mój Opiekun. Ubrany w ciuchy Łowcy.
Dłonie zaciśnięte w piąsteczki przykładał do policzków. Podrapał się taką ręką
pod nosem mrucząc cicho. Ułożył się na boku i zadrżał z zimna. Podszedłem cicho
na palcach powstrzymując wybuch śmiechu do szafy. Z jej dna wyciągnąłem gruby
koc. Podszedłem do niego i najdelikatniej jak potrafiłem wstrzymując przy tym
oddech położyłem na nim ten koc. Chociaż jednocześnie wbiłbym mu nóż między
oczy.
Nie
ruszył się. Odwróciłem się na pięcie kierując się w stronę schodów. Zimna dłoń
zatrzymała się na moim przegubie. Zatrzymałem się gwałtownie wstrzymując głośno
powietrze. Serce zabiło mi szybciej. Powoli odwróciłem się w jego stronę i
spojrzałem na niego. Przyglądał mi się uważnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych
emocji. Co oczywiście nie trwało długo. Oczy mu pociemniały. Ściągnął znacząco
brwi. Był zły. Szarpnął moją rękę zmuszając mnie w ten sposób do zajęcia
pozycji siedzącej na kanapie.
-
Eh.- Stęknął przeciągając się delikatnie. Nie spuszczał ze mnie wzroku.- Nie
będę krzyczał bo obudzę twoich współlokatorów.
-
Szanuję to.
-
Ale…
-
Ale?
-
Możesz. Mi. Powiedzieć. Gdzie? Do. Chuja. Pana. Kurwa. Byłeś?- Miał problemy z
wysławianiem się. To już nie była złość tylko pierwsze stadium furii.
-
Em… obawiam się, że nie.
-
Co proszę?!
-
Ciii….
-
Nie uciszaj mnie.
-
Wie Sensei, że nie chodzi mi o to.
-
Odpowiedz.
-
Nie mogę.- Powiedziałem kuląc się w sobie kiedy spojrzał na mnie. Złapał mnie
za twarz.
-
Co proszę?
-
Nie mogę ponieważ sam nie wiem gdzie dokładnie byłem.- Odpowiedziałem szczerze.
Przyglądał mi się uważnie.
-
Dlaczego tam byłeś?
-
Bo… nieważne.- Powiedziałem odwracając się do niego tyłem.
-
Naprawdę jesteś masochistą?
-
Ja tak nie uważam.- Odpowiedziałem. Wypuścił głośno powietrze z płuc i objął
mnie w pasie przyciągając mnie do siebie. Otworzyłem szerzej oczy wstrzymując
oddech. Wsunął mi lewą rękę pod koszulkę i zaczął sunąc nią w górę.- Co…
Sensei… przestań.- Zaskoczony próbowałem go odepchnąć.
-
Zapytam jeszcze raz. Dlaczego tam byłeś?
-
Nie muszę odpowiadać na to pytanie.- Próbowałem mu się wyrwać. Jego lewa ręka
zatrzymała się na moim sutku. Syknąłem kiedy pomiział nosem moją szyję.
-
Dlaczego tam byłeś?
-
Daj mi spokój.- Mówiłem przytłumionym głosem próbując odepchnąć jego twarz.
Jego prawa ręką zawadziła o krawędź moich spodenek.- Ponieważ usłyszałem coś
czego nie chciałbym usłyszeć i musiałem to sobie przemyśleć.- Zawołałem
pospiesznie powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu. Poczułem na sobie jego
spojrzenie. Wysunął lewą rękę spod mojej koszulki oraz puścił mnie wolno.
Odsunąłem się od niego łapiąc się za roztrzęsione ramiona.
-
Nie wyj. Nic ci nie zrobię. Nie jesteś w moim guście. Nie gustuje w małych
dzieciach, i to jeszcze nieposłusznych.- Prychnął cicho odsuwając się ode mnie
delikatnie.- Co takiego usłyszałeś?
-
Chodzi… o dwie osoby, które znam. Dowiedziałem się o nich czegoś czego nie
chciałbym wiedzieć i po prostu aby móc chociaż na nie normalnie spojrzeć musiałem sobie to wszystko
w głowie poukładać.
w głowie poukładać.
-
O kim ty tak w ogóle mówisz?- Zapytał. Pokręciłem przecząco głową na znak, że
nie powiem nic więcej. Jego ręka znowu wylądowała na moim pasie.- Nie prowokuj
mnie.
-
Sensei nic mi takiego nie zrobi, w końcu nie jestem w twoim guście. Nie
gustujesz w małych dzieciach i to jeszcze nieposłusznych. Więc czuję się w tej
kwestii bezpiecznie.- Powiedziałem opierając głowę o jego tors (zrobiłem to już
bezwiednie. Chciałem spać!).
-
Chyba czujesz się aż za bezpiecznie i wygodnie.- Powiedział. Zaśmiałem się
cicho zamykając ociężałe powieki. Piekło mnie pod nimi jakby ktoś sypnął mi w
oczy piachem.
***********************************************************************
kolejny rozdział będzie nosił tytuł:
7. „Kiedy jesteś nieszczęśliwy
szukasz kogoś, kto jest w gorszym położeniu niż ty.” 7.
mam nadzieję że wam się spodoba i że ten wam się podobał:D
pozdrawiam i wracam do pisania:D
Siemka!
OdpowiedzUsuńDzisiaj zaczęłam czytać twoje opowiadanie i muszę powiedzieć, że jest po prostu zajebiste. Szkoda, że rozdziały ukazują się tak rzadko, ale natomiast są naprawdę długie. Coś za coś. Opowiadanie bardzo mnie wciągnęło. Są momenty, że przestaję na chwilę czytać i mówię do siebie: "ja pierdole" (sorry za wyrażenie, ale tak właśnie jest :D ).
Strasznie szkoda mi Gihei'a. Co ten biedny chłopak musiał tam przeżywać. :'(
Ale mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.
Dorota
Cześć, historie z Tobą zaczęłam już na drugim blogu.. Czytam Cię jakoś od czerwca. c: Strasznie podobają mi się Twoje historię. Dajesz mi dużo ciekawych wrażnień.. c: Dziękuję. pisz dalej. <3
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńchoć przeczytałam rozdział dawno temu, dopiero teraz udało mi się znaleźć chwilę aby coś skrobnąć... a i przy okazji jeszcze raz przeczytałam... świetny, po prostu rewelacyjne.... no jak oni mogli tak postąpić.. Nao pomaga leczyć a oni go karają za to... Cóż dla Nao musiał być to bardzo wielki szok.... no i wspaniały pomysł z tym, że jednak Nao i Izo z resztą się kumplują... Mógł Nao iść od razu na przykład do swojej piwnicy, a nie okrywać kocem opiekuna.. on jest łowcą więc pewnie wiedział, ze się pojawił w domu i czekał na dogodny moment.... Nie gustuje w dzieciakach i do tego nieposłusznych.. och to bardzo interesujące.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dłuższy czas nie czytałam, to teraz nadrabiam :D W każdym razie świetne po prostu Tekst : Prędzej dawanie dupy, a nie jedzenie zupy. Rozwalił mnie! Mistrzowski :D:D Poza tym już się coś zaczęło dziać między Katsuyoshi'm i Nao a ty no przerwałaś!! Siedzę, czytam, banan na ryju, a tu taki koniec no! W każdym razie lecę czytać dalej :D I zapraszam na mojego bloga ;)
OdpowiedzUsuńhttp://www.mizuki-to-hao.blogspot.com/
W końcu jakaś scenka yaoi <3
OdpowiedzUsuńI jasne nie jest w jego guście, tak oczywiście XD
Ja idę czytać dalej, a rozdział świetny <3