:)

:)
Na zgliszczach świata powstaje nowy a w centrum tego świata rodzi się miłość

czwartek, 2 października 2014

20. „Nic wielkiego nie osiągniesz bez akceptacji samego siebie” 20.

Hejka!
Zapraszam na kolejny rozdział napisany w trudzie i pocie czoła pod dymiącymi się palcami:).
Eh... dzisiaj postanowiłam, że opowiadanie to będzie się mieścić w 30-35 rozdziałach. Nie więcej nie mniej. Mam nadzieję, że to zaakceptujecie i bez problemów pożegnacie się z głównymi bohaterami.
Nie martwcie się. Za szybko to nie nadejdzie ponieważ na dzień dzisiejszy mam dopiero napisanych 22 rozdziałów więc wiecie. Nim dopisze pozostałe rozdziały trochę minie.
Ok. Nie truje wam już więcej i zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba:)
**********************************************
 Ocierał się o mnie ale nie wszedł jeszcze w moje wnętrze. Czasami na nie napierał by po chwili znowu wrócić do samego ocierania. Bałem się momentu kiedy jednak dojdzie do wniosku, że jednak pora na umieszczenie GO w moim wnętrzu.
Mogłem się o to założyć, że tak to się skończy. Gadanie gadaniem niech sobie będzie, ale swoje musiał zrobić.
- Nie…- Powiedziałem cicho w proteście kiedy opuścił moje biodra niżej. Trzymałem się kurczowo jego ramion. Pokręciłem przecząco głową.
- Dałem ci wybór.- Powiedział. Miał rację. Dał mi wybór. A ja z niego nie skorzystałem, dlatego chciał to zrobić tak jak staliśmy. Bez przygotowania. Ale przecież to nie możliwe. To nie wejdzie we mnie tak na sucho, bez żadnego przygotowania. Nawet jak robił to przez chwilę nie bolało tak bardzo jak teraz kiedy próbował wejść we mnie na „sucho”.
- Ale…
- No co?- Zapytał kiedy próbowałem coś powiedzieć.
- IDIOTA!- Krzyknąłem odpychając go od siebie. Oparł się o oparcie swojego fotela (nie wiem nawet kiedy przenieśliśmy się do jego gabinetu- tak! Byliśmy nadal w biurze w pracy!!). Zszedłem z jego nóg upadając przed nim na kolana. Ośliniłem dwa palce lewej ręki nawet na niego nie patrząc. Zsunąłem wcześniej przygotowaną rękę w dół swoich pleców. Zanurzyłem jeden ze swoich palców w moim wnętrzu. Nie lubię tego uczucia!
Zamknąłem oczy i drżącą ręką sięgnąłem po jego wielkiego, nabrzmiałego członka. Poruszając szybko swoimi palcami w moim wnętrzu wziąłem go do ust przełykając przy tym ślinę.
Jak on to przeważnie robił??
Ssał!
No tak. Tak więc zacząłem go delikatnie ssać nie otwierając oczu. Ssałem go powoli nie myśląc o chęci zwymiotowania tu i teraz na jego kroczę. Co robić dalej?
Poruszał głową. Przygryzał go delikatnie. Lizał. Całował.
I ja mam to wszystko zrobić?!
Otworzyłem delikatnie jedno oko. Siedział oparty o fotel. Opierał ze znudzenia twarz na dłoni i spoglądał na mnie nie okazując żadnych uczuć. Nie wiedzieć dlaczego zdenerwowało mnie to. Zacisnąłem na nim delikatnie zęby. Reakcja była natychmiastowa. Złapał mnie za włosy zaciskając na nich mocniej palce.
- Nie gryź.- Powiedział przybliżając swoją twarz w miarę możliwości do mojego ucha.
- Asyuyeś.- Próbowałem powiedzieć „zasłużyłeś” ale wyszło mi całkiem co innego. No cóż. Pierwszy raz miałem fiuta innego faceta w ustach więc co się dziwić, że miałem problemy z wysławianiem się.
Chwila. Ciekawe czy ktoś kto częściej to robił potrafił mówić z tym czymś w buzi normalnie. Jakoś wątpiłem.
Przeciągnąłem po nim językiem. Drgnął opierając się ponownie o oparcie fotela.
- Wystarczy.- Powiedział wyciągając w moim kierunku rękę. Ponownie przeciągnąłem po nim językiem. Znowu zadrżał. Oho! A więc to tak!!:D- Nao nie każ mi się…- Urwał zakrywając jedną ręką usta kiedy nieustannie zacząłem przeciągać po nim swoim językiem. Zarumienił się delikatnie. Zmrużył oczy. Zmarszczył brwi. Był zdenerwowany. Wyciągnąłem go na chwilę z ust przecierając je dłonią. Złapał mnie znienacka za oba policzki. Spojrzałem na niego zaskoczony. Przyciągnął mnie do siebie.
- Jeszcze…- Nie zdołałem nic więcej powiedzieć. Pozostało mi tylko pospieszne zakrycie ust wolną ręką kiedy wsunął we mnie trzy swoje palce. Efekt był inny niż w przypadku moich. Jego były o wiele dłuższe niż moje. Stałem między jego nogami opierając czoło o brzeg oparcia fotela. Ustałbym tak pewnie jeszcze jakiś czas gdyby nie to, że przeciągnął swoim językiem po moich sutkach. Kolana ugięły się pode mną z bezsilności.- Starczy…- Zajęczałem błagalnym głosem.
- Jak sobie życzysz.- Powiedział i przyciągnął mnie bliżej siebie. Zamglonymi oczyma spoglądałem na górne półki w jego biurze kiedy wchodził we mnie delikatnie. Łapiąc się kurczowo jego ramion zagryzłem wargi. Zapiekło, ale nie było tak jak na początku mojego drugiego razu (pierwszego nie pamiętam) oraz początku dzisiejszego razu.

**rano**

Siedziałem u niego w gabinecie na podłodze. Nie wróciliśmy na noc do domu. Za godzinę ma się zejść reszta oddziału. Nie wszyscy wiedzą co mi się stało. Na sobie miałem zarzucone jego Haori. Spojrzałem na niego. Stał przy swoim biurku. Na sobie miał tylko spodnie. Jego ciało zdobiło wiele licznych blizn. Bolało mnie gardło. Robiliśmy to prawie całą noc. Teraz jeżeli ktoś by mnie delikatnie popchnął to pewnie bym się zatrzymał na pobliskiej ścianie i już bym nie wstał.
- Co jest?- Zapytał nie patrząc na mnie. W ręku trzymał jakieś papiery. Dopiero teraz zorientowałem się, że gapię się na niego od jakiegoś już czasu.
- Nic.- Powiedziałem zachrypniętym głosem.
- Chcesz więcej?- Zapytał wrednie. Zerknął na mnie z ukosa. Pokazałem mu środkowy palce odwracając się do niego tyłem.
- Pierdol się.- Warknąłem. Zaśmiał się głośno. Nie lubie kiedy tak się śmieję. To oznaka, że ma na maksa polewkę z czegoś. W tym przypadku ze mnie.
- Pytam się czy chcesz więcej a ty mi każesz się pierdolić. Czyli mam to brać za zgodę?- Zapytał. Spojrzałem na niego przerażony. Nie sądziłem, że mój tekst wykorzysta przeciwko mnie. Zaśmiał się cicho kręcąc przecząco głową. Patrzył w dalszym ciągu na trzymane przez siebie dokumenty. Sięgnąłem po swoje ciuchy.
- Nie.- Odpowiedziałem dla pewności. Uśmiechnął się wrednie kiedy ubierałem na siebie spodnie. Przyglądał mi się uważnie. Oparł się o swoje biurko.
- Jesteś tego pewien?- Zapytał. Spojrzałem na niego wkładając ręce w rękawy koszulki.
- Tak.
- Podejdź.- Powiedział. Spojrzałem na niego niepewnie. Machnął na mnie ręką w celu pospieszenia mojej skromnej osoby. Wypuściłem głośno powietrze z płuc i podszedłem do niego. Pochylił się nade mną łapiąc moją twarz w dwa palce.
- Nie.
- Tylko pocałunek.
- Nie.
- Całą noc mi na to nie pozwalałeś.
- I nadal nie wyrażę na to zgody..
- A jeżeli powiem, że jeżeli się zgodzisz to przez dwa tygodnie będziesz zwolniony z obietnicy i nie będziemy musieli tego robić.- Powiedział. Stanąłem jak wryty. Za zwykłe całowanie zrezygnuje z czterech numerków. Tego jeszcze nie grali.- I co ty na to?
- Co ci tak zależy na jakimś głupim całowaniu.
- Niech cię to nie interesuje.- Powiedział chłodno. Z jego twarzy znikły wszelkie emocje. Wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- Jeżeli posuniesz się dalej niż zwykłe pocałunki to cię wykastruje.
- Ok.- Zgodził się bez chwili zastanowienia. Co mu tak bardzo na tym zależało? Zbliżył swoją twarz do mojej. Zadrżałem kiedy jego chłodne usta delikatnie musnęły moich. Właśnie coś sobie uświadomiłem. To był mój drugi pocałunek. W życiu i z nim. Odsunął się delikatnie i spojrzał na mnie.
- Co. Już ci się znu…- Urwałem kiedy ponownie dotknął swoimi ustami moich. Teraz jego pocałunki były pewniejsze. Działałem instynktownie robiąc to samo co on. Naparł na mnie mocniej. Próbowałem go odepchnąć kładąc mu ręce na torsie. Jego skóra była gorąca. Opierał uda o moje kolana. Chwila? Kiedy posadził mnie na swoim biurku. Przeciągnął językiem po moim podniebieniu. Jęknąłem w proteście. Zrobił to ponownie. Prawa ręka bezwiednie opadła w dół po jego torsie i brzuchu. Zahaczyłem palcami o krawędź jego spodni. Naparł ustami jeszcze mocniej niż wcześniej. Były miękkie ale jednocześnie szorstkie. Przybliżył się jeszcze bardziej. Że co?! Kiedy rozłożyłem nogi i pozwoliłem mu podejść bliżej?! Odwróciłem gwałtownie głowę w bok.- Starczy.- Powiedziałem oddychając szybko. Zaśmiał się i cofnął o krok. Spojrzałem na niego, a wtedy on delikatnie pocałował moje usta po czym odszedł sięgając po swoją koszulkę. Moja ręka pacnęła delikatnie o moje kolano. Ręka, którą trzymałem się jego spodni.
- Widzimy się za trzy tygodnie.- Powiedział.
- Spoko.- Kiwnąłem głową i wciągnąłem na siebie koszulkę. Po chwili siedziałem już w jednym z jego foteli kompletnie ubrany.
- Możesz mi coś wyjaśnić?- Zapytał siadając naprzeciwko mnie. Spojrzałem na niego.
- Jeżeli będę potrafił to wtedy to zrobię.
- Jak do tego doszło?- Zapytał pokazując na moje oko. Drgnąłem. Spojrzałem na swoje ręce.
- Czy reszta ci tego nie wyjaśniła?
- Chcę poznać twoją odpowiedź.
- Czy nie wystarcza ci to, że żadnemu z członków twojego oddziału nic się nie stało i dostarczyłem ich całych?- Zapytałem. Uderzył dłonią w blat biurka.
- Jeżeli ty jesteś cały to ja kurwa jestem święty?!- Ryknął. Drgnąłem.- Nie zapominaj, że ty też do niego należysz a twoja pozycja w nim nie pozwala ci na jakiekolwiek zranienie więc pytam się do cholery jak to się stało?!
- Jeżeli bym nie uratował Washichi przed tym wybuchem zginąłby, i ja też.
- Jak to ty też?
- Mało co mnie nie zabiłeś jak jednego z twoich ludzi „porwała” garstka dzieciaków z mojej dzielnicy. Garstka dzieciaków porywająca wykfalifikowanego Łowce. To co byś zrobił jakby zginął.
- Nie narażaj się tak.
- Postaram się.
- Wczoraj obiecałeś mi co innego.- Zauważył chłodno. Drgnąłem napotykając jego spojrzenie.
- No co mam ci powiedzieć? Że w razie niebezpieczeństwa urzyje ludzi z twojego oddziału jako tarczy aby nic mi się nie stało?!
- To również twój oddział! Zaufałbyś nam trochę!
- Mimo, że sam szkole się na Łowcę nigdy nie zaufam żadnemu w stu procentach.- Powiedziałem chłodno. Ręce opadły mu bezwiednie.
- Żartujesz?
- Nie.
- Powiedz, że żartujesz.
- No mówię, że nie.
- Jeżeli tak uważasz to po jaki chuj chcesz zostać jednym z nich?!
- Bo tak mi wyszło w psycho teście!
- Jakby ci wyszło, że masz zostać dziwką to byś nią został?!- Ryknął. Stanąłem sztywno.
- Skończyłem temat.
- Nie waż się wyjść.- Warknął. Spojrzałem na niego.
- Bo?!
- BO NIE SKOŃCZYŁEM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ!!
- ALE JA SKOŃCZYŁEM!- Warknąłem na niego i dostałem w tył głowy.
- Oj.- Katsuyoshi otworzył szerzej przerażony oczy. Odwróciłem się powoli do tyłu oddychając ciężko. Toshio drgnął patrząc na moją twarz.- Naoki…- Suyo nie zdążył dokończyć tego co chciał a ja już przygniatałem mojego „oprawce” do ściany przysuwając mu skalpel do szyi.
- Życie ci nie miłe Toshio?- Warknąłem przybliżając swoją twarz blisko jego.
- Nao odłóż to.- Powiedział mój Opiekun. Ani drgnąłem.
- Myślisz, że to zabawne atakować kogoś od tyłu? Chyba znasz mnie na tyle aby wiedzieć co ci zrobię jeżeli…- Czyjeś ramiona objęły mnie delikatnie. Znałem ten dotyk. Skalpel upadł na podłogę. Co on odpierdala?!
- Uspokoiłeś się już?- Zapytał przybliżając swoją twarz do mojego ucha. Poczułem na szyi jego ciepły oddech. Zadrżałem.
- Tak. Możesz mnie już puścić.- Powiedziałem. Odczekał chwilkę.
- Suyo ty mu to zrobiłeś?- Zapytał Toshio. Spojrzałem na niego gniewnie kiedy pokazywał palcem na moją twarz.
- Myślisz że pozwoliłbym aby doprowadził mnie do takiego stanu?
- No wiesz wiele razy widziałem cię po starciu z jego humorami więc wiesz.
- Wychodzę.
- Gdzie znowu? Za chwilę zebranie w konferencyjnej.
- Wrócę za pięć minut.
- Gdzie idziesz?- Katsuyoshi nie dawał za wygraną.
- Muszę zrobić zastrzyk.
- Idę z tobą.
- Nie.
- Idę.
- Powiedziałem, że nie.- Odparłem chłodno, ale już stał koło mnie.
- Toshio idź do konferencyjnej i zbierz tam resztę my zaraz będziemy.
- Chyba powiedziałem, że masz ze mną nie…- Urwałem kiedy złapał mnie mocno za ramię i wyprowadził ze swojego gabinetu. Szedłem w milczeniu za nim. Nie mogłem nadążyć. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, że jako poszkodowany mam słabsze reakcje więc nie będę gnał za nim tak jak zawsze. Otworzył drzwi od mojego gabinetu i wszedł do środka ciągnąc mnie za sobą. Dopiero tutaj mnie puścił.- Nie musiałeś mnie tak ciągnąć.
- Przestań jęczeć tylko rób ten cholerny zastrzyk i wracajmy.
- Nie musiałeś tutaj ze mną przychodzić skoro boisz się igieł.          
- Tak się składa, że musiałem więc wiesz.- Powiedział. Pokiwałem przecząco głową. Nie będę się z nim kłócił o jakieś takie tam problemy.
- Jak z dzieckiem.- Mruknąłem pod nosem.
- Co proszę?- Warknął.
- Nie nic.- Odpowiedziałem szykując wszystko co będzie mi potrzebne na zastrzyk.- Możesz się odwrócić.- Dodałem mierząc zdrowym okiem zawartość płynu w strzykawce. Nie odpowiedział. Zerknąłem za siebie. Stał tuż za moimi plecami.- Sen…
- Rób.- Rozkazał. Nie wiem o co mu chodziło. W momencie kiedy wbiłem igłę w swoje ciało objął mnie szczelnie lewym ramieniem. Prawa dłoń zasłoniła mi usta. Wszystko stało się jasne kiedy wygięło mnie do tyłu a mój krzyk został stłumiony przez jego rękę. Widział co się stało wczoraj dlatego przyszedł tutaj ze mną.

**kilka minut później**

Siedzieliśmy już w Sali konferencyjnej. Siedzieli tam wszyscy z naszego oddziału. Przyglądali mi się ukradkiem.
- Jak już zdążyliście zauważyć Nao dał ciała na misji czego…
- Nie uważam abym dał ciała.- Przerwałem swojemu Opiekunowi. Spojrzał na mnie.
- Uważam inaczej.
- W tej kwestii twoje zdanie się nie liczy.
- Co proszę?!
- Znowu się zaczyna.- Mruknął Torazo siedzący obok mnie.
- To co słyszałeś!
- Jeżeli nie dałeś ciała to powiedz mi co się stało z twoim okiem?!
- Gdybym dał ciała Washichi by tutaj nie siedział!
- Rozmawialiśmy już na ten temat wiele razy więc…!
- Aaaaa!!- Krzyknąłem siadając na swoim miejscu. Odwróciłem się do niego bokiem zaglądając w swoje papiery. Nie widziałem go i dzięki za to przewiązanemu oku.
- NAOKI DO CHUJA PANA!!!!- Wydarł się uderzając rękoma w blat stołu. Nie odpowiedziałem. Nawet nie drgnąłem.- No jak Boga kocham kurwa zamorduje gówniarza.
- Suyo uspokój się.- Powiedział Ryoko.
- Przecież ja jestem spokojny.
- SUYO.- Uniósł głos. Drgnąłem. Ktoś odważył się na niego krzyczeć?
- Kurwa.- Syknął cicho pod nosem. I nic więcej milczał. W pomieszczeniu nie było słychać niczego.- Wracając do tematu wcześniejszej rozmowy. Dostaliśmy przydział z góry kto zajmie się Towarem. Co za tym idzie Nao dostaniesz nową misję. Prześlę ci jej danę na twój zegar. Nie spierdol tym razem.- Dodał. Zacisnąłem mocniej usta. Nie odpyskuje mu. Nie dam mu tej satysfakcji. Poczułem delikatne ukłucie w lewej ręce. Machnąłem nią otwierając w ten sposób portal. Przed moimi „oczami” ukazał się dokument mówiący jaka jest teraz moja misja.
Ściśle tajne!
Obserwacja stanu i zdrowia psychicznego oraz fizycznego nowego opiekuna produktu- Łowcy Yujiro.
- Oj.- Spojrzałem na niego pochylając się delikatnie nad stołem.- Naprawdę chcesz bym to zrobił.- To nie było pytanie. Stwierdziłem fakt.
- Tak. Chcę.
- Czy ty wiesz o co mnie prosisz?
- Wiem.
- I myślisz, że jak odpowiem?
- Twierdząco. To twoja praca. Masz się zachowywać jak na jebanego Łowcę przystało.
- To zadanie dla Medyka.
- I Łowcy.
- Chyba…
- Zrobisz TO. Słyszysz? Zrobisz!- Powiedział z naciskiem przerywając mi na początku zdania. Zacisnąłem mocno dłonie w pięści. Odwróciłem twarz w bok.
- Wedle PAŃSKIEGO Rozkazu.- Powiedziałem nie patrząc mu w oczy. Noga dygotała niespokojnie. Drgnąłem napinając ramiona. Nie krzycz. Tylko nie krzycz.
Oddaj mi ten ból.

Goń się!

Ulżę ci. Wytrzymasz do końca.

Nie… oddam… go… wytrzymam… dam radę….

NAOKI!!

Uniosłem drżącą rękę do góry. Wszyscy spojrzeli na mnie pytającym spojrzeniem.
- Masz coś jeszcze do dodania?- Zapytał Katsuyoshi. Nie spojrzałem nawet na niego. Gapiłem się w blat stołu.
- Mogę wyjść na chwilę?- Zapytałem. Cisza. Odchrząknął po chwili.
- W celu…?- Zapytał. Zakryłem usta.
- Niedobrze mi.- Wyjaśniłem. Wstałem gwałtownie z krzesła wypadając jak strzała z pomieszczenia. Po chwili leżałem w łazience na zimnych kafelkach wijąc się z bólu. Moje nowe oko paliło niemiłosiernie.

^^~^^

Stałem przed drzwiami do mieszkania. Miałem pojawić się wczoraj wieczorem. Znowu będą źli. Eh… złapałem za klamkę. Wszedłem do środka. W salonie panował mrok. Tak samo w kuchni. Nie ma nikogo? Przekręciłem głowę w bok. Zdjąłem cicho buty. Może śpią.
- Z tego co wiem miałeś przyjść wczoraj.- Usłyszałem cichy głos dobiegający ze schodów. Nie zauważyłem go. Gihei siedział na nich. Nie zdążyłem zdjąć jeszcze z siebie stroju Łowcy. Nadal miałem na sobie kaptur.
- Wybacz. Miałem pełno roboty papierkowej, a dzisiaj mieliśmy zebranie.
- Po misji tak od razu?- Zapytał. Nie wierzył mi. Był obrażony. Wypuściłem głośno powietrze.
- To było konieczne tym razem.
- Gihei mówiłem ci abyś dał mu spokój. On ci niczego więcej nie powie.- Usłyszałem głos dobiegający z góry. Doi. Żaden nie zapalił światła. Nie wiedziałem czy cieszyć się czy może płakać.
- Doi przestań.
- No co. Taka prawda.
- Coś się stało, że obaj się na mnie gniewacie?
- To, że miałeś być WCZORAJ A JESTEŚ DZISIAJ!- Krzyknął na koniec Gihei. Zabrałem się za powolną wspinaczkę po schodach. Zauważyłem jakiś cień po prawej stronie. Tak więc musze przejść po lewej.
- Przecież przeprosiłem.
- Liczy się sam fakt.
- Gihei daj spokój.
- Od kiedy wróciłeś tamtej nocy w takim stanie coś się zmieniło!
- Gihei…
- Rozumiem, że możesz się z kimś spotykać i w ogóle, ale…
- GIHEI!- Usłyszałem krzyk Doi’a. Wyminąłem go bez słowa.
- Co było ważniejsze niż obietnica, że wrócisz?
- Misja.
- Misja ważniejsza niż obietnica?
- Tak.
- Stałeś się prawdziwym psem.
- Oj. Zamilcz. Bo powiesz o jedno słowo za dużo. Wtedy się zezłoszczę.- Powiedziałem chłodno zatrzymując się zaraz za nim.
- Nao ty idioto!- Krzyknął i wbiegł po schodach do góry trącając mnie przy okazji ramieniem. Złapałem się barierki aby utrzymać równowagę. Drzwi w jego pokoju trzasnęły głośno.
- Nao? Stało się coś na misji?- Zapytał Doi. Mówił spokojnie.
- Wiesz, że ci nie odpowiem.
- Wiem. Nie pytam o to co myślisz.
- To o co?- Zapytałem. Milczał. Po chwili oślepiło mnie światło. Zapalił je na korytarzu. Nie patrzyłem na niego. Ukrywałem twarz w kapturze.
- Spójrz na mnie.
- Po co?
- Bo chcę zobaczyć twoją twarz kiedy mówisz mi, że nic się nie stało.- Powiedział stanowczo.
- Noż kurwa.- Powiedziałem cicho i spojrzałem do góry na niego. Na jego przeważnie opanowanej twarzy malowało się przerażenie. Drgnął robiąc krok w moją stronę.
- Co… co ci się stało?
- Miałem małe problemy na misji.- Powiedziałem wchodząc po woli po schodach na górę. Po jego policzkach pociekły łzy.- Nie wyj.
- Ale… twoje oko…
- Nie martw się o to.
- Jak mam… oko… Nao…- Spojrzał na mnie. Wypuściłem głośno powietrze uchylając delikatnie ramie. Dałem mu znać, że pozwalam mu na to. Wtulił się we mnie płacząc przy tym głośno. Dam radę żyć z tym okiem póki oni przy mnie byli…
Dam…
Nie. Muszę dać radę!

 **************************************
I jak wam się podobało??
Z każdym rozdziałem relacje pomiędzy głównymi bohaterami będą się rozwijać tyle wam powiem.
Kolejny rozdział postanowiłam zatytułować:
21. „Skieruj mnie losie tam dokąd trzeba iść, bo tam gdzie nie trzeba to sam wlezę” 21
 Pozdrawiam: Gizi

2 komentarze:

  1. Witam,
    rozdział jest wspaniały, czasami mam naprawdę ochotę zrobić coś złego Katsuyoshi za to jak traktuje Naokiego....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek niezwykła aczkolwiek brakuje mi romantyzmu...
    Chociaż nie to byłoby śmieszne XD
    Z nimi? Pfff romantyzm, a co to takiego dla nich? ><

    OdpowiedzUsuń